NIECH PAMIĘĆ O NICH NIE ZAGINIE
Nowe spojrzenia na wydarzenia po zamachu na Kappa
9 czerwca 1943 roku, represje po zamachu na Kappa
Niech pamięć o nich nie zaginie, tak zatytułował swój artykuł Eugeniusz Adamczyk, kiedy w 25. rocznicę wydarzeń zdecydował się mówić o represjach, jakie dotknęły mieszkańców Jędrzejowa po zabiciu Kappa i Tierlinga. Najpierw ukazał się krótki artykuł w kieleckim „Słowie Ludu”(1), pokłosie wywiadu z Adamczykiem, z którego on sam nie do końca musiał być zadowolony(2), bo jeszcze tego samego miesiąca „WTK”(3), ogólnopolski tygodnik społeczno-polityczny, publikuje jego obszerną relację z wydarzeń. Oba artykuły zawierają dwie listy: osób zabitych i osób aresztowanych, z podaniem wieku i niekiedy zawodu.
Wrocławski Tygodnik Katolickieg nr25 (674), artykuł Eugeniusza Adamczyka, opisujący represje niemieckie po zamachu na Kappa (pełny tekst po kliknięciu)
Słowo Ludu nr161 (6401), artykuł na podstawie wywiadu z Eugeniuszem Adamczykiem, opisujący zamach na Kappa i późniejsze represje niemieckie (pełny tekst po kliknięciu) |
Ze wspomnień Eugeniusz Adamczyka wynika, że odwet był wymierzony w konkretnych ludzi, na których kilka miesięcy wcześniej wpłynął anonimowy donos do gestapo. Zawierał informację, jakoby w mieszkaniu fryzjera Oliwkiewicza odbywały się zebrania ludzi planujących zamach na Kappa. Autorka(4) anonimu wymieniła kilkunastu spiskowców. Nic dziwnego, że w chwili, kiedy należało dać jędrzejowiakom nauczkę, sięgnięto po anonim i na cel wzięto całe rodziny „winowajców”. Do akcji zaangażowano wszystkie formacje miejscowej policji (gestapo, żandarmeria, sonderdienst, feldżandarmeria, forstschutz, bahnschutz) i posiłki z Kielc w liczbie 40 gestapowców. Bladym świtem 9 czerwca 1943r. zastrzelono jedenaście osób w ich domach lub przy próbie ucieczki. Dodatkowo aresztowano kilkadziesiąt osób, które spędzono na podwórko na tyłach gestapo, gdzie mieli leżeć pokotem, twarzą do ziemi, aż zdecyduje się ich los. W tym momencie następowała bowiem selekcja.
Dzięki wstawiennictwu Adamczyka, który jako pracownik kripo (polskiej policji kryminalnej na usługach Niemców) a jednocześnie żołnierz AK (Referat II, wywiad i kontrwywiad), zdołał przekonać swoich niemieckich przełożonych, że niektórzy są jego cennymi informatorami w sprawach kryminalnych i w ten sposób uratował kilku ludzi, których znał z imienia i nazwiska. Grupę 21 osób (najmłodsza miała 14 lat) wysłano do obozu KLAuschwitz, z którego niektórzy nie powrócili(5). Anonim był czystym oszczerstwem, bowiem z 32 osób (łącznie zabitych i wywiezionych do Auschwitz) nikt nie był zamieszany w zamach na Kappa, tylko pięcioro było członkami AK, a wśród nich tylko jeden (Władysław Tykwiński, kierownik wywiadu w obwodzie) wiedział o planowanym zamachu. Uważany przez gestapo za głównego organizatora zamachu, Jan Oliwkiewicz, przypadkowo tamtego dnia uniknął odwetu Niemców. Jednak nie uniknął przeznaczenia. Został aresztowany miesiąc później i zakatowany na śmierć podczas przesłuchania w kieleckim więzieniu.
Bolesław Dziewięcki 'Koraban' |
więzień nr 125546 hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau |
Ciekawą relację podaje Bolesław Dziewięcki ps. „Koraban”, członek grupy dywersyjnej dowodzonej przez Hieronima Piaseckiego ps. „Zola”. Wspomnienia spisane w 1973r., a opublikowane w 2015r. w książce pt. „Z dna piekła”(6) opisują przede wszystkim jego przeżycia z niemieckich obozów koncentracyjnych (Birkenau, Auschwitz, Buchenwald i Ravensbrück), są także wartościowym dokumentem niedużego, ale jakże ważnego, wycinka działalności AK, przy tym obejmują interesujący mnie okres między 9 a 13 czerwca 1943r. Warto nadmienić, że Bolesław Dziewięcki, nauczyciel z zawodu i powołania, do dnia swojego aresztowania (13.VI.1943) pisał dziennik, a dzień 9.VI.1943r. zapamiętał bardzo dobrze, gdyż miał wtedy uczestniczyć w swojej pierwszej akcji. Z tej racji „Zola” z samego rana wręczył mu po raz pierwszy broń (pistolet Walter z trzema nabojami).
O świcie 9 czerwca (czyli zapewne około godz. 4 rano) zbudziły Dziewięckiego bliskie odgłosy strzałów. Spał w domu(7), choć miał też awaryjne lokum, w stodole sąsiada Chabury, skąd łatwo było się ewakuować przez odsunięcie deski w ścianie w stronę rzeczki Brzeźnicy. Po usłyszeniu strzałów, a następnie wtargnięciu dwójki żandarmów do domu, pożałował, że nie udał się na spoczynek do stodoły. Jednak na szczęście nie o niego im chodziło, szukali jakiejś młodej dziewczyny (nazwiska niestety nie pamięta). Po ich wyjściu chciał uciekać, w końcu był w grupie dywersyjnej, która zlikwidowała Kappa, choć, jak wynika z jego wspomnień, nie brał udziału w nieudanej akcji z 23 czerwca(8). Zauważył, że Niemcy zebrali na podwórku kilka osób. Niektóre znał, więc lepiej było nie włazić im w oczy. Rozpoznał Kruszyńską, żonę kolegi z Seminarium Nauczycielskiego, Zygmunta Kubskiego(9). Wyszedł z domu dopiero po 6, kiedy nie obowiązywała już godzina policyjna, i poszedł w stronę rynku. Po drodze zobaczył na ulicy zabitego Zygmunta Marczewskiego (członka AK), ale się nie zatrzymał, a zagadnięty przez, jak uważał, gestapowca w cywilu, z obojętną miną odpowiedział, że nie wie, co tu się dzieje. Zawrócił do domu i tam zastał go „Zola”. Wręczył broń i kazał się stawić na zbiórkę do Lasu Mnichowskiego, przy szosie na Kielce, najpóźniej o godzinie 11.
O umówionej godzinie stawili się tylko on i „Zola”. W tak krótkim czasie trudno było zebrać ludzi, nocujących czasami w odległych miejscach, do których najpierw musiał dotrzeć rozkaz o planowanej akcji, a potem trzeba było stawić się na miejscu zbiórki o określonej godzinie, mając jako środek transportu jedynie własne nogi. Celem akcji, jak się okazało, było odbicie więźniów w momencie przewożenia ich do więzienia w Kielcach. Wydawało się, że akcja zorganizowana ad hoc ma szansę powodzenia, bo więźniów zwykle transportowano po południu i do tego czasu zmobilizowani akowcy powinni się byli zjawić w wyznaczonym miejscu. Nie zdążyli. W pewnym momencie „Zola” i „Koraban” usłyszeli warkot nadjeżdżających pojazdów: dwie małe ciężarówki poprzedzone samochodem osobowym. Był to konwój wiozący aresztowanych do Kielc, z jakiegoś powodu wysłany wcześniej niż zwykle. Szansa ich ocalenia przepadła. Kiedy później zjawili się pozostali akowcy, także komendant obwodu, żądni rewanżu debatowali, co by można było w tej sytuacji zrobić. Nic. Do domów rozeszli się jednak dopiero rankiem następnego dnia.
Czy faktycznie były szanse na uratowanie więźniów? Nie wiadomo. Może zginęłyby następne osoby, ale fakt, że taka próba została podjęta, nie jest bez znaczenia. Szkoda, że o tym zdarzeniu nikt, oprócz Dziewięckiego, zresztą mocno krytykującego organizację akcji, nie wspomina. Nie doszło do odbicia, nie ma o czym mówić.
Wszystkich zabitych tego dnia pochowano w jednej mogile, na cmentarzu św. Trójcy w Jędrzejowie.
13 czerwca 1943 roku, śmierć 'Ryszarda' i 'Groma'
Parę dni później, 13 czerwca przypadały Zielone Świątki. O piątej po południu patrol dywersyjny ppor. Hieronima Piaseckiego ps. „Zola” miał się zameldować w umówionym miejscu na szosie kieleckiej „przy figurze”. I znowu punktualnie był tylko Dziewięcki i „Zola”, pozostali z patrolu spóźnili się o godzinę, bo obchodzili przypadające tego dnia imieniny Antoniego, ojca Ginterów. Jak to często bywa, był to pierwszy z serii następujących po sobie drobnych przypadków, które doprowadziły do tragicznego finału. Dziewięcki w swoich wspomnieniach rozważa każdy szczegół i właśnie w tej niepunktualności upatruje główną przyczynę nieszczęścia. Musimy polegać na jego słowie, ponieważ jest to jedyna wiarygodna relacja, o tym co się faktycznie wtedy wydarzyło. „Zola” nigdy tak dokładnie nie analizował wydarzeń tego feralnego dnia. Na pewno było to dla niego bolesne wspomnienie. Stracił wtedy trzech swoich najlepszych ludzi i przyjaciół. Zginęli Zdzisław Kajderowicz (lat 25) i Zdzisław Ginter (lat 22), dwaj wielcy przyjaciele, wybrani do trójki egzekutorów wyroku na Kappa (23 czerwca). Bolesław Dziewięcki, jego kolega z ławy szkolnej (od piątej klasy do matury w Seminarium Nauczycielskim), został aresztowany i wywieziony do KL Auschwitz.
Zdzisław Kajderowicz ps. 'Ryszard' |
Piasecki tak opisuje te wydarzenia: „13.VI.1943r. (niedziela, Zielone Świątki) o godzinie 20, w drodze na nową akcję pod wsią Osowa, 300 m od skrzyżowania szosy kieleckiej z linią kolejową, część patrolu została zaskoczona przez wynurzający się zza wzniesienia szosy pełny samochód ciężarowy schupowców (karna ekspedycja) i ostrzelani. Zginęli: „Ryszard” – Zdzisław Kajderowicz i „Grom” – Zdzisław Ginter (harcerz). Obezwładniony „Koraban” – Bolesław Dziewięcki (harcerz) został przekazany jędrzejowskiemu gestapo. Bity i torturowany, nie wydał nikogo, nie podał nazwisk zabitych, ani pozostałych członków grupy.”(10)
Natomiast Dziewięcki, który do pewnego momentu był biernym obserwatorem obławy, opisał całe zdarzenie na trzech stronach. Nie licząc akcji z 9 czerwca, do której nie doszło, miała być do jego pierwsza akcja. Mogę przypuszczać, że zmierzali do Osowy, o której wspomina Piasecki, choć najczęściej zaznacza się, że zdarzenie miało miejsce koło Miąsowej, większej wsi po przeciwnej stronie drogi. Aby nie rzucać się w oczy i dla zachowania reguł bezpieczeństwa, siedmioosobowy uzbrojony patrol podzielił się na trzy grupki i zachowując spore odstępy między sobą, zdążał na miejsce akcji. Prawdopodobnie w każdej grupce przewodził najstarszy stopniem, czyli ppor. Piasecki ze Zdzisławem Ginterem lub Dziewięckim, dalej kpr. pchor. Kajderowicz z Ginterem lub Dziewięckim i na samym końcu szła trójka z kpr. pchor. Kazimierzem Karkowskim. Skłaniam się do tego, by wysunąć hipotezę, że Piasecki szedł z Ginterem, a Kajderowicz z Dziewięckim, aby rozdzielić dwóch kumpli, bo mogliby się zagadać i stracić czujność. W pewnym momencie, jedna para się zatrzymała za potrzebą i druga ich dogoniła. Byli już niedaleko celu, więc dalej szli już we czwórkę. Nie było żadnego ruchu na szosie w ten spokojny świąteczny dzień.
Jednak elementem, który wpłynął w największym stopniu na przebiegu dalszych wydarzeń, było ukształtowanie terenu. Dziewięcki tak to opisuje: „Od Mnichowa do Miąsowej dzieliły nas dwie fale terenowe. Tuż przed wsią Miąsowa szosa się podnosi i we wsi zaraz opada. (…) Dochodziliśmy na dno tego obniżenia we czterech. (…) Idziemy więc czwórką, rozmawiamy i nagle spostrzegam, że moi trzej towarzysze skaczą w prawo za rów. Ja rzucam oczyma na wprost, by zobaczyć, dlaczego tak robią, i widzę przed sobą wóz ciężarowy z żandarmerią”. Był to oddział schutzpolizei, potocznie zwanej schupo(11). Wyłonił się nagle za lekko wznoszącej się w tym punkcie drogi. Dziewięcki się zagapił, ale to go chyba uratowało. Niemcy rzucili się za uciekającą trójką, która, kryjąc się w wysokim życie, próbowała ujść cało. W tym czasie Dziewięcki znający niemiecki, zaprzeczał, jakoby miał coś wspólnego z uciekinierami. Pilnowany przez jednego Niemca, obserwował przebieg wydarzeń. Słyszał strzały, ale nie widział, czy dosięgły któregoś z kolegów. W pewnej chwili zobaczył Heńka(12). Szedł powoli rozchylając wysokie żyto przed sobą. Niemcy też go zauważyli i rzucili się za nim. Dziewięcki wykorzystał ten moment, by pozbyć się broni. Kiedy nikt go nie obserwował, rzucił pistolet w zboże. Zaraz potem jakiś Niemiec podszedł do niego, wylegitymował, po czym pozwolił mu spokojnie odejść. Kiedy Dziewięcki myślał, że mu się upiekło, usłyszał: Halt! Zawraca i widzi w wyciągniętej ręce volksdeutscha zakrwawiony ausweis Gintera. „Nie, nie zna go, choć nazwisko nie jest mi obce” – mówi. W tym momencie przechodzi go dreszcz, który nie umknął uwadze volksdeutscha, bardziej podejrzliwego od Niemca. Przeszukuje go i znajduje bandaż. To wystarczyło, by go aresztować. Zostanie aresztowana także jego żona Kazimiera z miesięczną córeczką Marysią. Wypuszczą je po kilku dniach.
Mając ausweis Gintera, gestapo dotarło do jego rodziny i aresztowało ojca, matkę i siostrę Gintera(13). Dziewięcki zobaczył się z Antonim Ginterem seniorem jeszcze tego samego dnia w budynku żandarmerii(14). Razem pojadą do więzienia w Kielcach, a potem do KL Birkenau (Auschwitz II) we wsi Brzezinka. Dostaną kolejne numery: Ginter 125545, Dziewięcki 125546. Trzymają się razem, póki Dziewięcki nie zostanie przeniesiony do obozu w KL Auschwitz (w Oświęcimiu). Przed rozstaniem Dziewięcki w końcu przerywa milczenie, w ten sposób zdradzając się, że był na miejscu strzelaniny i uspokaja Gintera, że drugi jego syn Stanisław żyje(15).
Kajderowicz, który miał „czaszkę odłupaną serią z pistoletu”, nie został zidentyfikowany, więc represje nie dosięgły jego siostry i ojca(16).
Można sobie zadać pytanie, czy rozsądne było zabieranie ze sobą dokumentów identyfikacyjnych na akcję zbrojną. Taki dokument był glejtem tylko w sytuacji całkowicie „czystej”, czyli w ich przypadku nawet nie wtedy, kiedy szli na zbiórkę, wszak mieli ze sobą broń. Jak widać na przykładzie Dziewięckiego, wystarczyło mieć przy sobie bandaż, by zostać aresztowanym. Stwierdzenie tożsamości zabitego czy aresztowanego, pociągało za sobą represje dotykające najbliższych. W „komfortowej” sytuacji był Piasecki, który jako „spalony” legitymował się własnoręcznie sprokurowaną kenkartą na nazwisko Henryk Pawlik.
Swoje dalsze koleje losu, aż do powrotu do domu w czerwcu 1945r. Bolesław Dziewięcki zajmująco opowiada w książce „Z dna piekła”. Tam też wspomina rozmowy z Heńkiem. Po wojnie obaj osiedlili się na Dolnym Śląsku. Heniek we Wrocławiu, a Bolek w Opolnicy, uroczo położonej wiosce niedaleko Barda Śląskiego. Heniek zaglądał do niego w czasie swoich wycieczek w Kotlinę Kłodzką. Czy często wracali w rozmowach do wydarzeń z 13 czerwca? Nie wiem. Przed ukończeniem wspomnień Dziewięcki pojechał na rekonesans pod Miąsową, po raz pierwszy od dnia aresztowania. Wspomnienia wróciły. Bolało go bardzo, że w tym miejscu nie było, i nadal nie ma, żadnego upamiętnienia śmierci dwóch akowców. Wtedy przyjechał też do Wrocławia, by zadać Heńkowi pytanie: „Dlaczego nie uciekałeś?”. Kolega miał odpowiedzieć, że był pewien, że jego też trafią i nie chciał się męczyć przed śmiercią. Dziewięcki kwituje to stwierdzenie słowami: „Tak musiało być, bo inaczej nie umiem sobie tego wytłumaczyć”.
Ja zawsze myślałam, że mojego ojca (Hieronima Piaseckiego) uratował jego wzrost. Był niewysoki, łatwiej niż pozostałej dwójce było mu się skryć w zbożu, ale z relacji Dziewięckiego wynika, że tamtych dwóch nie widział, widział Heńka „Patrzyłem teraz w pola. Heniek pokazał się w zbożu blisko szosy, po czym upadł. Załkałem z żalu, że zginął. Dwaj inni byli niewidoczni. Za jakiś czas Heniek szedł żytem, wolno rozgarniając rękoma kłosy, szedł zupełnie powoli. Niemcy biegli miedzą i szosą, strzelali, a Heniek szedł coraz dalej”.
Hieronim Piasecki wyszedł z opresji cało, tak jak i trójka idąca z tyłu (K. Karkowski, S. Ginter, W. Staszkiewicz), która w ogóle nie została zauważona przez schupowców. Po wojnie, zawsze kiedy odwiedzał cmentarz św. Trójcy, zatrzymywał się przy wspólnym grobie obu Zdzichów i wracał myślami do feralnego dnia.
Kiedyś był tam ze mną, jeszcze małą dziewczynką, i wtedy po raz pierwszy usłyszałam tę historię, która zaczęła się od słów:
„To mógł być także mój grób”(17).
opracowanie: Agnieszka Piasecka-Ceccato
Wrocław, 5 czerwca 2020
Przypisy:
- Nr 161 (6401) z dnia 9 czerwca 1968r., artykuł podpisał (Jur).
- Opublikowany na stronie poświęconej sportowi (sic!). Czyżby trzeba było uciec się do fortelu, by w ten zakamuflowany sposób doprowadzić do publikacji artykułu?
- „Wrocławski Tygodnik Katolików”, funkcjonował pod skrótem WTK, w formacie gazetowym wydawany przez Pax. Artykuł Adamczyka ukazał się w nr 25 (674) z dnia 23 czerwca 1968r. Faktem jest, że każdy z tych artykułów miał innego czytelnika i inny zasięg.
- W artykule nie pada nazwisko autorki, tylko informacja, że dosięgła ją kara wymierzona przez AK. Natomiast w książce „Mój udział w kontrwywiadzie Armii Krajowej”, nie podając nazwiska, Adamczyk wyjaśnia, jak udało się dojść, kto był autorem anonimu. Tłumacz gestapo pokazał mu odręcznie napisany anonim, który on sfotografował i przekazał dowództwu. Po charakterze pisma doszli, kto jest autorem, a właściwie autorką. Nazwisko Majchrzakówna pada w zeszycie ofiar zbrodni niemieckich w powiecie jędrzejowskim prowadzonym przez Bolesława Wyrozumskiego. Jest to właściwie odręcznie przepisana kopia książki Artymiaka uzupełniona o fotografie i poprawki, Ofiary zbrodni niemieckich str.12.
- Początkowo ich liczba nie była określona. Mówiono, że wróciło z obozu zaledwie kilka osób. Adamczyk w książce „Mój udział…” pisze o sześciu osobach, które przeżyły obóz. Wiadomo na pewno, że zginęli w obozie Wincenty Chatys i małżeństwo Maria i Józef Zawłoccy (Antoni Arytmiak „Ofiary zbrodni niemieckich w powiecie jędrzejowskim w latach 1939-1945).
- Wydawnictwo Novae Res 2015.
- Przy ul. Klasztornej 120 lub 124, niedaleko od rodzinnego domu Hieronima Piaseckiego, stąd łatwość kontaktów.
- Nie ma na ten temat żadnej wzmianki, choć jest momentami bardzo dokładny w odtwarzaniu wydarzeń poprzedzających jego aresztowanie. Poza tym pisząc o spotkaniu patrolu 13 czerwca, zaznacza, że trzech z grupy nie znał osobiście tylko z nazwiska, a jednego (Staszkiewicza) wcale.
- Na liście osób wywiezionych do KL Auschwitz jest Zofia Kubska, lat 30, bez zawodu.
- Maszynopis referatu pt. „Z działalności Jędrzejowskiego harcerstwa w latach okupacji” wygłoszonego przez Hieronima Piaseckiego w 1982r. na sesji historycznej „Z dziejów harcerstwa na Kielecczyźnie w latach 1912-1982”.
- Ze względu na coraz częstsze akcje dywersyjne oddziałów AK, 9 czerwca do powiatu jędrzejowskiego skierowano oddział schutzpolizei w sile 230 ludzi. Codziennie ciężarówka z 20-30 schupowcami uzbrojonymi w ciężką i lekką broń maszynową objeżdżała podległy im teren. Eugeniusz Adamczyk ps. „Wiktor” „Mój udział w kontrwywiadzie Armii Krajowej”, Wydawnictwo Antyk Marcin Dybowski, Warszawa 2007.
- Hieronim Piasecki dla wszystkich znajomych i rodziny był po prostu Heńkiem.
- Wszystkich wywieziono do obozu w Brzeźnicy (Birkenau). Matka nie przeżyła obozu.
- Książka „Z dna piekła” zawiera szczegółowy opis przeżyć Dziewięckiego w jędrzejowskiej żandarmerii i kieleckim więzieniu, gdzie spotkał jędrzejowiaków aresztowanych 9 czerwca.
- Słabo znał kilka lat młodszych od niego Ginterów, jedynie z obozu harcerskiego, stąd mylnie podaje, że Zdzisław przeżył.
- Matka Filomena została aresztowana 9 VII 1940r. na skutek donosu. Przesłuchiwana najpierw w Jędrzejowie, potem siedziała w więzieniu w Pińczowie, a w końcu wywieziono ją do obozu w Ravensbruck. Po wojnie wróciła do Jędrzejowa. Informacja z listu Danuty Kajderowicz-Jarosińskiej do Stanisławy Piaseckiej.
- Dzięki proboszczowi parafii św. Rodziny we Wrocławiu, który w latach 80. XX w. wyodrębnił na parafialnym cmentarzu na Sępolnie kwaterę akowców, Hieronim Piasecki (1913-1993) spoczął obok swoich żołnierzy: Kazimierza Karkowskiego (1922-1986) i Bolesława Dziewięckiego (1913-1989).
zobacz także:
Dwa zamachy na Kappa
Zamach na Kappa
Likwidacja Kappa w Jędrzejowie