Moje opowieści, czyli bliskie spotkania z kostusią

 

Dzieciństwo, katar kiszek

W wieku około 4 miesięcy zachorowałem na katar kiszek. Co mi dano do zjedzenia natychmiast wydalałem i ciągle głodny darłem się wniebogłosy. To moje darcie ponoć znosił jedynie Tato, który mnie hołubił. Rodzice obeszli wszystkich jędrzejowskich lekarzy, ale nic niestety mi nie pomagało.

Sąsiadka doradziła Mamie by udać się do starego doktora, który mieszkał gdzieś na „Piekle” w Jędrzejowie. „Pani, ale on jest Żyd” ostrzegała. Stary doktór zbadał i orzekł: proszę gotować ryż aż stanie się białą cieczą i tym karmić małego. Rada była dobra. Dziś mam już 81 lat i raczej rzadko kłopoty z żołądkiem.


 

Bomba

3. września 1939r. nad Jędrzejów przyleciał mały samolot zwiadowczy z niemieckimi znakami na skrzydłach. Prawdopodobnym zamiarem było zbombardowanie wiaduktu kolejowego Kraków - Warszawa. Natychmiast zjawili się ostrzegający „Kryć się - samolot wroga” więc jak staliśmy zaczęliśmy schodzić do piwnicy naszego piętrowego domu. Mama, brat Zdzisław (9 lat), siostra Teresa (6 lat) i ja (3 lata). Ojciec był w podróży służbowej więc jedna z Sąsiadek - oby Bozia Jej wynagrodziła - zaproponowała Mamie by udać się do Jej piwnicy. Ponoć powiedziała: „chodź Pani do nas będzie wesoło”. W tym czasie lotnik z samolotu zrzucił ręcznie bombę w kierunku wiaduktu, ale trafił w drogę obok. Następna bomba trafiła w staw zwany „pompką”, bo tam były urządzenia tłoczące wodę. Wówczas na balkon naszej kamienicy wyszedł (ponoć) emerytowany oficer i z małego pistoleciku zaczął strzelać do samolotu. To widocznie mocno zdenerwowało pilota, który nadleciał nad dom i zrzucił bombę - niestety tym razem bardzo celnie. Z kamienicy zginęło 13 osób. W bramie schroniło się ok. 8 osób, na pewno uratowały się tylko 2 osoby. W jedynej ocalałej piwnicy uratowało się 11 osób. Z kamienicy pozostały tylko mury. W jednej chwili staliśmy się „ gołodupcami”    ...przeczytaj więcej o tym bombardowaniu

Przygarnęła nas Rodzina Majeckich, którzy mieli małe gospodarstwo na „Piekle" w Jędrzejowie. Po 12 latach Bogdan Majecki pomógł mi przenieś się do Technikum Górniczego w Zabrzu i tak zostałem górnikiem.


 

Fryzjer

Było to we wrześniu 1943. Tato zabrał mnie do fryzjera. Jedyny fryzjer w pobliżu to był mały zakład p. Kowalskiego tuż za kapliczką przy ul. Klasztornej. Na przeciw był dom gdzie mieszkali p. Napiórkowscy i Rosołowscy. Wtedy wszyscy chłopcy byli strzyżeni „na Adolka” t.j. z przedziałkiem z grzywką na prawa stronę. Gdy wyszliśmy od fryzjera naprzeciw szło małżeństwo niemieckie, on - pan oficer. Przed państwem szła dziewczynka, może 6 - 7 lat, niosła dużą, piękną, lalkę. Zafascynowany pokazałem palcem ta lakę i powiedziałem do Taty - „popatrz jaka piękna lalka”. Na to dziewczynka podeszła do mnie i z całej siły uderzyła w twarz. Zaś pan oficer zaczął odpinać kaburę pistoletu. Tata zasłonił mnie i powiedział „uciekaj do domu". Sam zaś marną niemczyzną zaczął coś wyjaśniać Niemcom. W domu Tata powiedział do Mamy - dzięki Bogu, że to tak się skończyło.


 

Komunia

W maju 1944r. niemieckie władze w Jędrzejowie nagle zezwoliły na odbycie Św. Komunii przez dzieci 7-letnie. Dziwne, bo nieco wcześniej „zafundowano nam" rozstrzelanie w okolicach szpitala w Jędrzejowie żydowskich dzieciaków, chronionych przez Zakonnice gdzieś pod Jędrzejowem.

Mnie jakoś dopasowano do tego gremium i zaczęły się kłopoty; skąd wziąć stosowne ubranko no i świece - gromnice? Mama jakoś dała radę i w niedzielę odbyła się ta piękna uroczystość. Sądzę, że owa niemiecka zgoda wypłynęła z sytuacji na świecie, gdzie Niemcy zaczęli mocno przegrywać na wszystkich frontach i szukali aliantów, nawet w okupowanej Polsce. Pamiętam, że ukazały się plakaty, jak rosyjscy bolszewicy zaganiają biczami ludzi spod kościołów i jak te kościoły oni palą. Były też niewybredne dowcipy rysunkowe.

Po komunii ustawiliśmy się w kolejce do pana fotografa a następnie na uroczyste śniadanie. A na tym śniadaniu były słodki bułki i kakao z pianką !!!

 


 

Hak

Działo się to w sierpniu 1944r. Ulicami Jędrzejowa „płynął potok” niemieckich samochodów na zachód, z żołnierzami do szpitali i do wymiany zniszczonego sprzętu wojskowego po ciężkich bojach na froncie wschodnim. Mieszkaliśmy wówczas u Państwa Lechów na skraju ul. Polnej i Klasztornej (aktualnie Okrzei i 11 Listopada). Naprzeciw ulicy była (i jest nadal) mała kapliczka, na wzgórku. Za kapliczką w bramie do piekarni p. Kołaczkowskiej mieszkał mój koleżka Zbysiu Kulczak, a ja właśnie bardzo chciałem do niego się dostać. Przeszkodą był potok ciężarówek. Porządku pilnowali policjanci niemieccy - oni nosili na piersiach taką charakterystyczną tarczkę.

Upatrywałem przerwy w toczącym się transporcie. Wreszcie się zdarzyła więc całym pędem pobiegłem na przeciwną stronę ulicy. Niestety tuż przy kapliczce zostałem złapany za krótkie spodenki na hak ciężarówki na przednim zderzaku i zacząłem być wleczony tuż obok przedniego wielkiego koła. Darłem się w „niebogłosy”. Widziałem przerażona twarz młodego kierowcy bo takiego transportu w zasadzie nie można było zatrzymać.

Jednak na mój krzyk zareagował jeden z policjantów. Zatrzymał ciężarówki zdjął mnie z haka, przełożył przez kolano i tak mi „ wlał” na gołą d..., że rozdarłem się jeszcze głośniej. Obolałego przez startą skórę na nogach i tyłek wreszcie wypuścił, więc pędem przebiegłem do p. Bronisławy Kulczak, która mnie opatrzyła i utuliła. Pani Kulczak właśnie straciła męża - kolejarza, który dostał się do Oświęcimia za kradzież kostki węgla...


 

Pożar

W grudniu 1944r, był u nas dziadek Stanisław, po tułaczce na Ukrainie. Mieszkaliśmy wówczas u państwa Lechów. Kiedy dziadek spał w kuchni, wybuchł pożar w drewnianej przybudówce przed kuchnią. Około północy obudziła nas Mama, która wypuściła nas (brat Zdzisław - 14 lat, siostra Teresa - 11 lat i ja - 8 lat) przez okno w pokoju - wtedy już bardzo zadymionego. „Uciekajcie do p. Kulczakowej - u nas jest pożar” krzyknęła Mama i sama zaczęła ratować Dziadka z kuchni. Paliła się przybudówka, w której były wszystkie nasze „skarby”  - drewno i trochę węgla, małe zapasy żywności i łój wołowy (!!!) służący do robienia mydła. Ponoć zapaliło się od zwarcia elektrycznego.

W nocnych koszulach wybiegliśmy na ulicę. Ulica była zamarznięta, wszędzie było dość dużo śniegu a ja lekko zaczadzony zamiast biec do p. Kulczak pobiegłem w drugą stronę. Dopiero Teresa złapała mnie za rękę i wnet znaleźliśmy się przed drzwiami do pani Kulczak. Zaczęliśmy łomotać do drzwi, ale p. Kulczak bała się nas wpuścić bo sądziła, że to Niemcy, którzy wcześniej zabrali jej męża do Oświęcimia. Mogli to też być „Jędrusie” partyzanci AK z lasów pod Jędrzejowem.

Wreszcie zapłakanych i dobrze przemarzniętych ulokowała pod pierzyną zaś sama pobiegła pomagać w ratowaniu z pożaru. Był wielki kłopot z gaszeniem bo studnia była zamarznięta więc Tata z sąsiadami lepili ogromne kule śniegowe, które wpychali do drzwi i okna kuchennego. Pożar nareszcie ugaszono. Wcześnie udało się uratować Dziadka.

 

 Fotografie przedstawiają fragmenty Pomnika w Lidicach

 

Janusz LUDOROWSKI - Jędrzejowianin
urodzony na Podklasztorzu, w gospodarstwie p. Bukowskich (przy wejściu na ścieżkę do Klasztoru)
od 1961r. mieszkający w Wałbrzychu