Wyprawa na jarmark

Opowiadanie oparte jest na wspomnieniach moich dziadków, rodziców i znajomych. Starałem się nie pominąć zasłyszanych faktów i nie dodałem nic ponadto. W tekście użyłem zwrotów w miejscowej gwarze, dla lepszego zrozumienia wtrącam także kolokwializmy, więc i zdania nie brzmią polszczyzną literacką.

img
 Do miasta

Jarmark to było to, co babcia lubiła najbardziej. Jak mawiała, mogła oderwać się raz w tygodniu, chociaż na pół dnia „od kieratu” w gospodarstwie. Tak naprawdę to życie zmuszało Ją do bycia na jarmarku. Skąd miała wziąć pieniądze na podstawowe potrzeby czy drakońskie (jak na ich gospodarstwo) podatki? Za co kupić buty czy okrycie dzieciom na zimę? Nawet na  ochfiarepomoc księdzu by nie było, gdyby nie pieniądze z Jej cotygodniowego utargu. W każdy czwartek dodniapomoc wychodziła na jarmark do Jędrzejowa. Były to cotygodniowe targi, których nie nazywano inaczej, jak tylko jarmak.

Do plecionego z rogożyny koszyka zwanego taśkapomoc wkładała jajka uzbierane przez tydzień, ser biały wyciśnięty na prasce, osełki masłapomoc, śmietanę i z rzadka mleko. Taśkę, jakimś sobie znanym sposobem, zawijała w dużą chustę, zakładała na plecy i tak zmyślnie wiązała z przodu, że wtedy niosło się ją wygodnie mając wolne ręce. Ale w rękach niosła często wiklinowe koszyki z jagodami, a niekiedy płócienne torby z żywymi kurami, czasem były to kaczki, indyki lub gęsi.

Ptaki musiały być żywe, ponieważ Żydzi zwani rzezakami sami prowadzili ubój drobiu i zwierząt. Ortodoksyjni nie mogli spożywać mięsa zwierząt zabitych w sposób „humanitarny”, gdyż nie mieli pewności, że jest ono dobrze wykrwawione, tzn. jest już koszerne („zdatne”). Podstawową miarą koszerności, czyli czystości rytualnej, był brak śladów krwi, szczególnie w płucach zwierzęcia. Ubój koszerny polegał na tym, że zwierzę nie mogło być ogłuszane, czyli pozbawiane świadomości w trakcie wykrwawiania.

Już w czerwcu zaczynał się zbiór owoców runa leśnego na handel. Wszyscy ze wsi zbierali całymi rodzinami. Najwcześniej poziomki, później jagody, we wrześniu grzyby i czerwone borówki, a już w czasie przymrozków, żurawinę na smugachpomoc.

Dziadek, jeżeli miał potrzebę jeździł na jarmark swoją furą, czasem też babcię i inne kobiety podążające na jarmark tylko podwoził, aż za las pod Ignacówkę. Dalej babcia szła polnymi drogami blisko wsi Cegła w stronę jędrzejowskiego cmentarza i wychodziła na ulicy Kieleckiej. Do rynku, gdzie do roku 1936 odbywały się jarmaki, było już blisko.

Skoro świt zjeżdżali się chłopi z okolicznych wsi i Żydzi na swoich lichych furkach z miasteczek i osad, takich jak: Wodzisław, Małogoszcz, Sobków, Działoszyce czy Chęciny. Przez Wygodę przejeżdżali sobkowscy Żydzi. Skręcali w stary leśny dukt prowadzący w stronę Klisowca i dalej przez Ignacówkę, dojeżdżali do Jędrzejowa.

img img img
W drodze na targ”  Tadeusz Rybkowski Jędrzejów ul. Kielecka ok.1920r. Żydzi na furce pod Jędrzejowem

Na ten dzień wyczekiwali i schodzili się z całej okolicy włóczędzy, żebracy i dziady proszalnepomoc. Zajmowali miejsca pod ścianami domów, u wlotu uliczek do rynku, mamrocząc bez przerwy modlitwy, wznosząc przy tym prośby błagalne o wsparcie w stronę przechodzących potencjalnych jałmużników.

img
Dziady proszalne w Jędrzejowie

Co tydzień, w rynku panowała nieopisana ciżba, tumult i harmider. W powietrzu razem z kurzem unosiła się woń końskiego potu, łajna i uryny oraz fetorpomoc z wylewanych do rynsztoka pomyj. Wielki rejwach czynili przekrzykujący się i zachwalający swój towar lub dobijający targu, namolni Żydzi.

Z miejsc, które zajmowały targujące się o każdy grosik pyskate i kłótliwe przekupki, dochodził nieznośny jazgot. Ledwie przez ten nieznośny dla uszu zgiełk przebijał się donośny, pewny siebie i przekonywujący głos różnej maści hochsztaplerów i wydrwigroszy, nawołujący naiwnych. Zachwalając proponowali różne „cuda niewidy”; cudowne balsamy jerozolimskie, odmładzające eliksiry z sadła komara, rosę z drzew świętego ogrodu oliwnego do przemywania zaropiałych oczu, skróńpomoc z zająca na niegojące się rany, wodę „ze źródła świętego Franciszka” na bolące zęby, przeróżne maści na odciski, kurzajki, krosty i wrzody oraz skuteczne proszki na dokuczliwe wszy i pchły.

img
 Jarmak na jędrzejowskim rynku

Wszyscy przepychali się w tej kotłowaninie ludzkiej, wokół towarów wyłożonych na bruku, na prymitywnie zbitych z desek kramach, na stojących furach na żelaznych kołach oraz na wasągachpomoc i bryczkach. Swoje wyroby wystawiali: rymarze, bednarze, powroźnicy, wikliniarze, szewcy, garncarze oraz cała masa innych rzemieślników i tandeciarzy. Gospodarze sprzedawali lub kupowali na swoje potrzeby różne zboża oraz inne płody rolne, prosięta i wszelaki drób, poza bydłem i końmi, którymi handlowano w innym miejscu miasta. Handlem zupełnie się nie zajmowali, uważali go za zajęcie żydowskie, na którym, jak mówili - tylko Żyd wyjść może, we wsi wyśmialiby chłopa, który chciałby handlować. Wszystko sprzedawali przeważnie Żydom, którzy tym dalej handlowali osiągając niemałe zyski. Chłopi, często na wiosnę kupowali drogo zboże, które w jesieni za psie pieniądze sprzedali Żydom.
W tym dniu mieli okazję spotykać się znajomi i rodzina rozsiana po całej okolicy. Załatwiano, więc najprzeróżniejsze interesy. Gospodarze poznawali się ze sobą, wywiadywali siępomoc, doradzali sobie w trudnych dla siebie sprawach, a nawet kojarzyli w pary małżeńskie swoje dorosłe dzieci. Faktorzy zbierali zamówienia od poszukujących pracy, umawiali służące dla „państwa” w mieście i parobkówpomoc dla gospodarzy. Rozpowszechniano posłyszane wiadomości, informowano się o ślubach, zgonach i narodzinach.

img
Spotkanie na jarmaku

Kiedy już babcia, ze swojej taśki, wszystko w miarę „dobrze” sprzedała, zarabiając trochę „grosza”, przyszła kolej na kupno najpotrzebniejszych rzeczy do gospodarstwa, których nie można było kupić u domokrążców we wsi. Należało się wtedy „przejść po kramach” i sklepach należących w większości do Żydów. Sklep żydowski był miejscem, gdzie ludzie ze wsi mogli kupić potrzebne rzeczy za niewygórowaną cenę, często na borgpomoc, który w końcowym rozrachunku przynosił sprzedającemu niemały zysk.

Co się tyczy mieszczan i kupców jędrzejowskich, to na ogół traktowali chłopów prawie zawsze z góry, z pogardą i wyniośle - „po pańsku”, bez poufałości, chociaż to z ich powszednich potrzeb, a często z ich niewiedzy i naiwności trwali, konkurując bez sukcesów z dominacją handlu i rzemiosła żydowskiego. Co rusz można było posłyszeć okrzyki. „Ty chamie!”. Chłop zawsze z wzajemnością warknął „Ty gólonie!”. Oczywistym wydawało się w tej sytuacji postępowanie chłopa, który wolał być obsłużony przez przypochlebnego mu Żyda. Jednak każdy błąd kupującego był bezwzględnie przez niego wykorzystany. Miejscowych nazywali gojami"pomoc, wśród których pokutowało przekonanie, że Żyd musiał goja oszukać, ale za to pocieszali się, że Grek oszukał 7 Żydów, a Ormianin 7 Greków. Przytoczę tu anegdotę związaną z ich zmyślnym handlem, opowiadaną przez dziadka:

Chłop, z batem w ręku wchodzi do sklepu, miętoli copke i pyta:

- Na ile stojo kapeluse?

- Jak dla was, dla tak zacnego i znanego gospodarza, to po 5 złoty… lepszych nie znajdziecie. Filcowe skoczowskie!!! Przymierzcie. O jo joj!! Wyglądacie jak wielki pan – zachwala Żyd, obtańcowując chłopinę z wielkim lustrem.

- Eee jo wiiim?? Chciołem z ciachompomoc.

- Są i z ciachom! Żyd zręcznie skrył kapelusz pod ladą i kantem dłoni zrobił ciache na denku tegoż kapelusza.

- Proszę uniżenie. Dla tak szanowanego i wiadomego w okolicy gospodarza to i za psi grosz oddam i on już zawsze będzie wiedział, że u mnie najlepsze i najtańsze kapelusze z ciachom. Ale co ja mówię najlepsze?! One są prima-sort i on do Szlomy na pewno znowuż wróci po kapelusz dla żonki… 6 złoty.

img
 Jędrzejów rynek- na pierwszym planie kobieta wiejska z taśką

Żydzi na wzór ludów Wschodu znajdowali wielką przyjemność w targowaniu się. Dobrze widziane i w zwyczaju było, że o cenę nabywanych towarów należało się z nimi cierpliwie, zręcznie i uparcie targować zachowując przezorność i rozwagę. Towar, trzeba było z wielką celebracją i powagą bacznie obejrzeć, obracać w rękach, oglądać pod światło i mieć ciągle zawiedzioną minę.

W sklepach bławatnych wskazane też było, by obmacać i pognieść w dłoniach kupowane tkaniny. Zawsze koniecznym było dokładnie popukać w gliniane garnki i miski. Fundamentalnym zachowaniem kupującego było kręcić nosempomoc, ganić towar i obśmiewać jego wartość podaną przez sprzedającego, odchodzić, by za czas jakiś wrócić i wytargować jak najkorzystniejszą dla siebie cenę. Żyd wtedy, wznosząc do góry ręce, wykrzykiwał płaczliwie a boleśnie, że kupujący będzie miał na sumieniu jego dzieci, kiedy pomrą z głodu, bo on, porządny dotąd Żyd, rujnuje się dając tak niską cenę i na pewno splajtuje. Nabywca zaś z miną skazańca twierdził, że to wstyd od ludzi, co gorsza, to grzech, by porządny obywatel i krześcianin, a w dodatku przykładny rzymski katolik, tak haniebnie przepłacał w żydowskim sklepie za takie bele copomoc.

To była gra słów i gestów z obu stron, bez złośliwości, bo oczywiście na koniec obie strony były ukontentowane… ze wskazaniem na Żyda. Jeżeli po takim handlu zostało babci coś „drobniaków” kupowała dzieciom, a to bułkę, a to obwarzanka, chałkępomoc, niekiedy dropsy.

Antoni Ryszard Sobczyk