Bizorenda
Pociąg rusza ze stacji Miąsowa. Na peronie pozostało kilka osób. Po stronię północnej ciągną się zabudowania wiejskie, a biegnąca dalej szosa ginie między wapiennymi wzgórzami. Kilka razy dziennie przejeżdża tamtędy jędrzejowski autobus.
Punkt docelowy: Bizorenda. Nazwa dziwna i zagadkowa.
Przed wielu, wielu laty województwo sandomierskie graniczyło z krakowskim wzdłuż Białej Nidy. Szlak drogowy z powiatowego miasta Chęciny nie prowadził, jak dziś przez Tokarnię i Brzegi, ale przez Mosty i wieś Bizorendę (czytaj więcej). Tu miała się mieścić komora celna, gdzie pobierano opłaty towarów przepędzanego bydła.
Dziś wioska leży na uboczu i jest oddalona od ruchu tranzytowego. Otaczają ją góry i lasy. Przy krzyżówkach oglądać można stary, murowany słup sakralny. Kiedyś były tam podobno źródła. Wiele studni zachowało cembrowinę układaną z kamienia. Napotykamy drewniane chaty dawnego budownictwa na zrąb. Niektóre z nich mają słomiane stzechy.
Szkoła mieści się w budynku czworaka dworskiego. Dwór położony „Na Kresach" miał przed pierwszą wojną światową dziedzic Tański. Dobra rozparcelował rząd Piłsudskiego. W roku 1928 kolejny właściciel Podskrobek dysponował już tylko 15-hetarową resztówką.
Zachowana legenda mówi, że wieś uzyskała nazwę „Bis-orenda” gdy została ponownie wyproszona dla jędrzejowskiego klasztoru. Inne podanie głosi, że dobra te były własnością Mikołaja Reja. Wioskę zagarnął mu sąsiad i sprawa znalazła się na wokandzie sądowej. Podczas trwania procesu Rej miał się modlić dwa razy dziennie o odzyskanie posiadłości. Gdy ją wreszcie otrzymał, nazwał wieś "Bis-orenda" co miało znaczyć "ponownie wymodlona". Niektóre ze swoich prac poeta podpisywał istotnie "Bisorenda".
Nasz zacny czytelnik, pan Władysław Szymkiewicz z Jędrzejowa, kwestionuje jednak wiarygodność tych podań wychodząc z założenia, iż Rej nie mógł używać trybu warunkowego i powiedziałby raczej „bis orata”, „bis oranda” lub nawet „bis exorata”. Uwagi te są słuszne.
Pierwszą wzmiankę o wsi znajdujemy pod rokiem 1256; napisano wtedy "Byeszoranda", a więc nazwa pochodzi sprzed Reja i sprzed cystersów jędrzejowskich. M. Karaś tłumaczy nazwę jako kultową, związaną z faktem dzierżawienia (arendowania).
Pan Władysław Szymkiewicz proponuje następujące rozwiązanie problemu: przez wiele stuleci, aż do czasu zaborów przez komorę celną nad Biała Nidą pędzono stada bydła z Rusi w kierunku Śląska i dalej na zachód. Pędzone sztuki oczekując na oclenie pasły się w obrębie łąk nadrzecznych. Stąd może pochodzić nazwa wsi: bos-wół, a więc "Biso-harenda" czy też "Biso-arenda". Problem nadal pzoostaje otwarty.
W wsi zachowały się dwa domy, które przed 1939 rokiem stanowiły własność żydowską. Podczas okupacji , mieszkający tam Żydzi zmuszeni byli kryć się przed siepaczami hitlerowskimi. Wykopali w lesie schron i zamaskowawszy go, przebywali tam. Starzy ludzie pokazują do dziś owo miejsce. Przez okres trzech miesięcy wieś solidaryzując się ze zbiegami, utrzymywała rzecz w sekrecie. Nocą starozakonni przychodzili do Bizorendy, gdzie ich żywiono. Wreszcie ziemiankę odkryli robotnicy leśni. Wywlekli i zabili obu Żydów potem udali się po obiecaną przez Niemców nagrodę, która wyniosła po dwa kilogramy cukru…
Później na łące we wsi lądowali nocą skoczkowie radzieccy i zwijając czasze spadochronów biegi w kierunku Jacłowa, gdzie był punkt zborny, W jednej z wiosek za rzeką polscy partyzanci złapali Niemca. Rozbrojony i puszczony wolno pognał z krzykiem w kierunku polowego lotniska przy Mnichowie. Niebawem nadleciały samoloty i zbombardowały przysiółek Zielonka niszcząc gajówkę i dwa gospodarstwa. Była to fatalna pomyłka, bo w ogóle nie o tę wioskę chodziło.
Gdy płonęła Warszawa wieś Bizorendę uratowały tamtejsze kobiety. Pułk AK powracający ż nieudanej akcji „Burza”, organizowanej na odsiecz stolicy, stacjonował w lesie nad rzeką, a w Bizorendzie grasowali żandarmi szukając ludzi na roboty. Dowództwo wydało rozkaz, aby Niemców zlikwidować. W obawie przed represjami pacyfikacyjnymi gospodynie ze wsi uprosiły akowców, by zamiaru zaniechali.
Wędrując lasem słyszymy stukot, jaki wydaje jadący w oddali pociąg towarowy. To nad rzeką pracuje prywatny młyn. Jeden z nielicznych, które ocalały na Kielecczyźnie. Nie chodzi tu o zniszczenia wojenne, ale o dziwną gospodarkę, która obowiązywała ongiś. Młyn napędza energia elektryczna. Mogłaby dobrze woda, ale jej coraz mniej w rzece. Susza trwa czwarty rok. Nie pomaga pogłębienie studni wiejskich. Gospodarze jeżdżą wozami do Białej Nidy, czerpią nieokreślonego rodzaju płyn zwany tradycyjnie wodą.
Wioska wie, że jest opracowana dokumentacja na uregulowanie tego odcinka Nidy. Gospodarze są zdania, że poprawiłoby to stan miejscowych łąk, które teaz są albo pod wodą, albo wysychają doszczętnie.
Na stromym nadrzecznym wapiennym stoku pod Jacłowem oglądamy kolonię domków letniskowych. Ich właściciele marzą o spiętrzeniu wody. Po wapienniku polowym i po młynie koło Jacłowa nie pozostało już śladu. Niegdyś piec ziemny dawał dobre wapno bielarskie, wypalane z miejscowego kamienia. Wożono je furmankami hen, aż po Wodzisław.
Każdy punkt ma tu swoją historię, tylko ją czytać.
opracowanie:Jerzy Fijałkowski