Warto wspomnieć, że po żniwach, w latach międzywojennych i po wojnie jeszcze w latach sześćdziesiątych, młyny pracowały dzień i noc bez przerwy, a było ich w powiecie jędrzejowskim osiemdziesiąt. Jedynie stary młynarski zwyczaj nakazywał, że na św. Marcina- patrona młynarzy wszystkie młyny stawały. Najbardziej znanym i cenionym w naszej okolicy młynem był właśnie ten na Wyspie i podobny na Kulczyźnie.
Podóg uznanio gospodarzy, tamtejsi młynarze sprawiali najlepsze mąki i kasze w całej okolicy przez to i ciżba tam była zawsze. Taki wyjazd do młyna zmieniał się niekiedy, w co najmniej dwudniową wyprawą. Należało zabrać ze sobą prowiant, obrok dla konia oraz uzbroić się w cierpliwość. „Swoje należało odstać”, bo zależnie od wielkości- młyn wodny mógł przemleć od pół do dwóch ton ziarna na dobę. Czasem nazjeżdżało się z całej okolicy masę chłopstwa, przy tym można było trafić na niski stan wody w rzece; mógł lunąć niespodziewany deszcz lub też mogła rozpętać się burza, podnosząc raptownie poziom wody, co tym bardziej wydłużało czas wyczekiwania na swoją kolej. W takich wypadkach wszyscy pomagali młynarzowi w regulacji wysokości przepustów celem uzyskania odpowiedniej ilości wody na koło młyńskie.
Woda spadająca z koła młyńskiego, miała mieć magiczną moc. Panny myły w niej twarz, aby zachować urodę. Gdy woda została wypita przez zakochanych, sprawiała, że ich miłość trwała do śmierci. Było, więc to idealne miejsce na schadzki dla zakochanych.
Młyn wodny Henryk Ornata
Worki z ziarnem przed mieleniem, a później po mieleniu mąkę i
„łospe ”(odpad-otręby), ważono w obecności młynarza. Końcowa niedowaga, to był powszechnie tolerowany tak zwany „rozkurz”, mniejszy lub większy- w zależności od młyna. Po zdjęciu worków z wagi i rozwiązaniu, jeszcze przed zsypem na walce, młynarz zanurzał rękę głęboko w ziarnie, oceniając wilgotność. Następnie nabierał go pełne garście i określał wartość zboża po wyglądzie ziaren, zapachu i zachwaszczeniu. Wszystko to odbywało się w obecności struchlałego gospodarza, który w duchu prosił Boga, by młynarz badając ziarno żyta, nie wymówił na koniec sakramentalnego powiedzenia „Z tej mąki chleba nie będzie”.
Stare walce młyńskie
W czasie II Wojny Światowej miejsce to zapisało chlubną kartę w historii konspiracji podziemnej Armii Krajowej. Wyspa należała do podobwodu nr.1 „Klin” w placówce Brzegi „Pogranicze”. W młynie, jako agronom- zarządca młyna władz niemieckich, mieszkał wraz z żoną Henryk Miller „Lis”. Prawdopodobnie był jednym z organizatorów komórki zrzutów powietrznych w Jędrzejowskim Obwodzie AK, magazynowano tam i rozdzielano na poszczególne oddziały broń i ekwipunek żołnierski pochodzące ze zrzutów z Anglii. Na Wyspie pod koniec lipca 1944 roku odbyła się odprawa oficerów Komendy Obwodu Jędrzejów z przedstawicielem Okręgu Kieleckiego, na której ustalono szczegółowy plan zdobycia kieleckich koszar „na stadionie” po ogłoszeniu akcji „Burza”. Po utworzeniu Jędrzejowskiego Pułku Piechoty Armii Krajowej JPP AK, porucznik Henryk Miller „Lis” został mianowany dowódcą II batalionu.
Współczesna wieś jest już inna, od połowy XX wieku coraz mniej potrzebowała do „życia” Wyspy. Została zachwiana symbioza między tym miejscem a okolicznymi wioskami. Więc dziś, z Wyspy została tylko nazwa. Nikt nie kosi już łąk, nie wypasa bydła, nie kopie torfu ani nie wycina zimą trzciny, nie miele we młynie ziarna na mąkę, więc młynówka, przerwa, stawy i łąki pozarastały roślinnością bagienną, trzciną i samosiejkami różnych drzew- zdziczały. Nie istnieje już mostek do Rembieszyc, który spróchniały nie oparł się wysokiej wodzie. Podobnie jak nie istnieje już osada Zielonki obok ujścia Jednicy do Białej Nidy. Młyn, po tragicznej śmierci we młynie syna pana Kędrackiego popadł w ruinę- zmienił właściciela- młode małżeństwo z wielkim zapałem robi, co może, próbując to miejsce przywrócić do życia. Drogi pozarastały, kto chce wycina przydrożne i nadrzeczne olchy na opał. Nadleśnictwo prowadzi rabunkową gospodarkę wycinając w pień okalające to miejsce lasy. Wtóruje im niekontrolowana populacja bobrów, która się rozpanoszyła zwłaszcza w okolicy zakola zwanego Końskim Dołem. Letnią porą w każdy weekend, dzieło zniszczenia dopełniają, zaśmiecający to miejsce niektórzy pseudoturyści- kajakarze, spływający w dół Nidy wielkimi tłumami oraz utrapienie turystów- rozjeżdżający leśne drogi posiadacze quadów. Nie widzą w tym miejscu piękna natury- ciszy i oazy spokoju, nie przykładają wagi do jej nienaruszania. Rzeka stała się niewolnicą komercji, arterią wypluwającą zyski dla organizatorów „spływów”. Z poznaniem tego uroczego miejsca należy się pospieszyć, bowiem w najbliższym czasie dolina Białej Nidy zostanie sprywatyzowana.
www.pzb.pl/Rezerwat%20Biala%20%20Nida.htm
Proszę o dyskusję, o pytania i sprostowania.