Jędrzejowskie grupy sabotażowo-dywersyjne
Choć zmieniliśmy mundury z wojskowych na kolejarskie, już w połowie października 1939 roku przystąpiliśmy do organizowania dalszej walki. Na terenie Jędrzejowa powstawały środowiskowe, lokalne grupy oporu, których twórcami byli najczęściej działacze Związku Zawodowego Kolejarzy i lewicowi socjaliści, jak na przykład maszyniści Józef Patrzałek i Stanisław Konczewski, kotlarz Antoni Patrzałek, tokarze Julian Marczewski, Roman Jarosiński i Wacław Leśkiewicz, malarz Sylwester Barański oraz wielu innych.
W pierwszych miesiącach okupacyjnego terroru najważniejszym zadaniem naszej organizacji było zamelinowanie sześciu kolejarzy z Sosnowca, którzy wskutek denuncjacji zmuszeni byli ukrywać się przed gestapo. Kolejarzy tych udało się zatrudnić na wąskotorowych liniach kolejowych Jędrzejów - Szczucin oraz Kocmyrzów - Charsznica.
Spośród pierwszych członków naszej organizacji utworzona została specjalna grupa dywersyjno-bojowa, która zbierała informacje o zamierzeniach i poczynaniach okupanta, a jednocześnie poszukiwała broni ukrytej podczas walk wrześniowych lub własnymi sposobami sporządzała różnorodny sprzęt, przydatny w działaniach dywersyjnych. Do grupy tej należeli przeważnie rzemieślnicy, zatrudnieni w głównych warsztatach naprawczych taboru wąskotorowego w Jędrzejowie, tacy jak Kazimierz Barański - pseudonim „Spec", Roman Karkosz - „Pogodny", Czesław Kołodziejski - „Huragan", Roman Suchmiel - „Szary", Władysław Barycki - „Śruba", i wielu innych. Wszyscy wymienieni brali udział w wojnie obronnej 1939 jako rusznikarze - podoficerowie rezerwy.
Już od pierwszych dni konspiracji zajęli się oni naprawą zgromadzonej i powyciąganej z ukrycia broni; dorabiali uszkodzone jej części, takie jak sprężyny, iglice, obudowy z drewna, a nawet i lufy. Dzięki pomysłowości jeden z najaktywniejszych członków tej grupy, Józef Pańtak - „Kret", z zawodu majster napraw bieżących parowozów, przy pomocy starszego sierżanta Władysława Baryckiego - „Śruby", opracował sposób produkcji granatów i sporządzał je we własnym domu, a pomagała mu jego żona Zofia, nosząca pseudonim „Burza".
Z dostarczonego przez członków organizacji stopu łożyskowego odlewał odręcznie na piecu, na matrycy do tego przystosowanej, pancerze granatów, po czym napełniał je materiałem wybuchowym i zakładał detonatory. Dokonawszy generalnej próby, Barycki orzekł, że siła niszcząca takiego granatu jest znaczna. Dowództwo z uznaniem odniosło się do projektu masowej produkcji tych granatów. Począwszy od roku 1941 do połowy 1944 Józef Pańtak wraz ze swą żoną wyprodukował ich około 9000. W zespole tym ponadto pracowali Kazimierz Wojtanowski - „Sujka", oraz Edward Szczygieł - „Bufor", którzy na tokarkach wiercili i gwintowali w każdym pancerzu otwory służące do wkręcania zapalników. Tokarze ci wykonywali także iglice, spinki do ładownic i różnego rodzaju kolce, które rozrzucane na szosach przebijały opony kół pojazdów samochodowych. Inni konspiratorzy wyrabiali w warsztatach oryginalne orzełki do czapek, sprzączki do pasów oraz wszelkiego kalibru pojemniki i skrzynki na amunicję.
Na początku kwietnia 1941 roku, z inicjatywy doktora Ignacego Kwarty, działacza komunistycznego, płomiennego mówcy i nieugiętego bojownika o prawa klasy robotniczej, powstała w Jędrzejowie komórka organizacji konspiracyjnej Młot i Sierp, walczącej przeciwko faszystowskiemu okupantowi. W jej skład wchodzili również kolejarze, założyciele pierwszych środowiskowych grup konspiracyjnych na wąskotorówce, tacy jak Józef Patrzałek. Antoni Patrzałek, Stanisław Konczewski, Julian Marczewski i inni.
Wkrótce jednak organizacja ta została rozbita wskutek aresztowań jej członków. Wielu spośród nich zginęło w obozach śmierci. Pozostali, nie mając możliwości jej odbudowy, postanowili przeczekać nie sprzyjający okres.
Na naradzie w mieszkaniu Józefa Patrzałka zebrali się założyciele kolejowych grup konspiracyjnych rozbitej organizacji „Młot i Sierp". W wyniku dyskusji i wniosków wysnutych z oceny sytuacji uznano potrzebę dalszej rozbudowy grup sabotażowo-dywersyjnych. Pracę konspiracyjną postanowiono połączyć z propagowaniem programu walki o wyzwolenie narodowe i społeczne wśród licznej rzeszy kolejarzy. Jednocześnie postanowiono, że zorganizowane grupy kolejarskie, które w tym okresie nie będą mogły nawiązać kontaktów z ugrupowaniami lewicowymi, podporządkują się czasowo dowództwu ZWZ, mającemu dość duże wpływy w naszym środowisku.
Od tego czasu grupy kolejarskie, podporządkowane ZWZ i AK, stały się organizacją bojową. Otrzymywały one coraz to poważniejsze zadania. Począwszy od sierpnia 1941 roku, objęliśmy swym zasięgiem wszystkie zespoły i stanowiska pracy w samym Jędrzejowie, a nawet działaliśmy na liniach do Bogorii i Kazimierzy Wielkiej. Gdy dotarły do nas wieści, że partyzanci zgrupowania „Jędrusie" działają na odcinku Jędrzejów - Staszów, nawiązaliśmy łączność z dowództwem tego zgrupowania, informowaliśmy je o zamierzeniach naszych i poczynaniach nieprzyjaciela, a także współpracowaliśmy z nimi w akcjach na pociągi, którymi przewożono cukier z Włostowa do Jędrzejowa. Dokonywaliśmy również kontroli pociągów osobowych. Często rozbrajaliśmy jadących nimi żołdaków niemieckich. W ten sposób zdobywaliśmy broń i amunicję dla oddziałów partyzanckich. Pociągami prowadzonymi przez drużyny jędrzejowskie przewożono w stronę Bogorii prasę podziemną oraz inne materiały, które w umówionym miejscu przekazywano odpowiednim osobom.
Wracającymi pociągami jeździli, oczywiście z obstawą i zachowaniem jak największej ostrożności, łącznicy udający się do Kielc, Radomia, a nawet Warszawy. Ponadto wożono nimi żywność, której wtedy tak brakowało, przede wszystkim mięso, tłuszcze i mąkę, a następnie dostarczano mieszkańcom Warszawy, jak i innych miast. W tym też mniej więcej czasie nastąpił znaczny wzrost liczebny grup konspiracyjnych na kolei w Jędrzejowie, w tym specjalistycznych - z 23 członków na jesieni 1939 do 225 pod koniec 1942 roku. Organizację zasilały przede wszystkim młodsze roczniki kolejarzy. Wśród tych młodych ochotników, wywodzących się w dużej mierze z szeregów byłego harcerstwa, znalazłem się również i ja. 3 maja 1942 roku wraz z innymi kolegami złożyłem uroczystą przysięgę na wierność, przestrzeganie tajemnicy oraz wykonywanie rozkazów swych dowódców.
Po odpowiednim przeszkoleniu i odbyciu ćwiczeń bojowych w pobliskich zgrupowaniach leśnych przydzielono mnie do drużyny sapersko-minerskiej. Używałem pseudonimu „Sęp". Inni kolejarze zasilili sekcję sabotażowo-dywersyjną, strzelecką, techniczno-sabotażową, ochrony kolei oraz grupę łączności, kolportażu prasy i rusznikarską. Dowódcami drużyn i sekcji mianowano podoficerów, uczestników wojny 1939 roku.
Kazimierz Barański - „Spec", wysokiej klasy rzemieślnik, specjalista od armatury i osprzętu kotła w parowozowni Jędrzejów, przez cały okres okupacji, jako rusznikarz, naprawiał wraz ze swoją grupą broń i dorabiał do niej zużyte części, poza tym remontował aparaty radiowe oraz inne urządzenia nadawczo-odbiorcze. Działacz przedwojennej PPS, Andrzej Pańtak - „Sokół", dyżurny ruchu stacji Jędrzejów, był bardzo operatywny, odważny i przedsiębiorczy w akcjach zdobywania broni i amunicji. Antoni Lechowicz - „Michał", maszynista parowozu, działacz PPS--Lewicy, podczas przejazdów nawiązywał kontakty z ludowcami i z oddziałami BCh, pomagał im w przerzutach ludzi i w przewożeniu materiałów potrzebnych do prowadzenia działań partyzanckich.
Szczególnie duże zasługi położył on w okresie walk o Republikę Pińczowską. Władysław Tasak - „Nieczasowy", również maszynista, wychowanek organizacji TUR, będąc dowódcą grupy dywersyjnej, brał kilka razy udział w niszczeniu w gminach dokumentów kontyngentowych i urządzeń służących okupantowi, przestrzegał i karał opornych wójtów i sołtysów. Później kilkakrotnie dokonywał akcji na mniejsze posterunki żandarmerii. Po ich rozbrojeniu i likwidacji wracał bez własnych strat. Jan Piecyk „Pacyfik", maszynista, z którym w latach 1943-1944 jeździłem jako pomocnik, prowadząc transporty wojskowe na linię frontu. Zabraliśmy z nich około l tony amunicji 1 przekazaliśmy ją pobliskim ugrupowaniom partyzanckim. Najwięcej otrzymała grupa kolejarska, dowodzona przez dyżurnego ruchu z Sędziszowa, porucznika Stefana Rajskiego - „Zrywa". W lipcu 1944 r. zginął on w bitwie z faszystami w lesie piotrkowskim koło Wodzisławia (24 km od Jędrzejowa).
Plutonowy Wiktor Bąkiewicz „Bat", stolarz zatrudniony w warsztatach kolejowych, jeszcze w okresie międzywojennym współpracował z doktorem Kwartą. Wyposażył on lokal TUR w wykonane przez siebie szafy i stoły. Podczas okupacji wybudował wraz ze swoim szwagrem Władysławem Baryckim duży bunkier w pobliżu własnej zagrody w odległości 400 metrów od kolejki. Tu składano zdobytą broń i amunicję. Przez bunkier ten przeszło około 50 ton broni i amunicji, którą dostarczono oddziałom partyzanckim w lasach cacowskich i tynieckich, między innymi „Zrywa", oraz porucznikowi Edwardowi Felisowi - „Wojnarowi", dowódcy grup kolejarskich. Porucznik „Wojnar", z zawodu nauczyciel, z przekonań ludowiec, wysoko oceniał działalność kolejarzy.
W marcu 1943 roku przyjęto do pracy na kolei młodego człowieka I.Z. Był bardzo koleżeński, lubił prowadzić ożywione dyskusje na temat kobiet, ubierał się dość ładnie, ale często gdzieś wychodził, nie zwalniając się u majstra, lub też w ogóle nie zjawiał się w pracy. Nasz wywiad zaczął go obserwować. Zanim go zdemaskowano jako agenta niemieckiego, mniej ostrożni przypłacili swoją niefrasobliwość życiem. Kilku kolegów zostało aresztowanych przez gestapo. Byli to: Ludwik Muszalik, Roman Jarosiński i Adam Chrzanowski. Najpierw zmaltretowano ich w nieludzki sposób, a gdy nie przyznali się do niczego - rozstrzelano. Z rozkazu naszych przełożonych wyprowadzono I.Z. w nocy z domu i wykonano wyrok śmierci. Podobnie postąpiono z dwiema kobietami, które wysługiwały się Niemcom, w szczególności bahnschutzom. Mieszkając w pobliżu stacji, sporządzały one listy kolejarzy ich zdaniem podejrzanych o konspirację. Tym razem w porę zapobieżono denuncjacji. Nasi wywiadowcy, Tadeusz Marczewski i Zygmunt Kupski, w biały dzień wykonali wyrok w domu tych kobiet. Na początku 1944 roku polegli oni w walce z faszystami.
W okresie poprzedzającym rozstrzelanie I.Z. gestapo aresztowało dwóch naszych członków, Jerzego Świtalskiego i Jana Brzezińskiego. Wywiezieni do Oświęcimia już nie powrócili stamtąd. W maju 1943 roku z niewiadomych przyczyn został aresztowany Władysław Leśkiewicz - „Zderzak", który po tygodniowym pobycie w więzieniu gestapo wywieziony został do obozu. W miesiąc później uwięziono kolportera prasy podziemnej Tadeusza Zwołana - „Cwaniaka", którego również osadzono w obozie. Z piątego na szóstego czerwca Niemcy rozstrzelali w Jędrzejowie trzynaście osób, a osiem wywieźli do obozów, w tym dwóch maszynistów kolejowych, członków konspiracji: Stanisława Suskę - „Proma", i Kazimierza Zbiega - „Twardego". Wśród zabitych znajdował się syn kolejarza, harcmistrz Władysław Tykwiński - „Ali", i cała rodzina maszynisty Wincentego Turskiego - „Chomika". On sam uniknął śmierci, pełniąc w tym czasie służbę. Podobnie ocaleli dwaj młodzi kolejarze, których Niemcy nie zastali w domu, Zdzisław Czekalski - „Korsarz", i Stefan Wydrych - „Korek"; ostrzeżeni przez najbliższych, nie powrócili już do pracy w parowozowni. Zasilili oni oddział utworzony ze „spalonych" kolejarzy, dowodzony przez „Zrywa".
Nasi dowódcy, zaniepokojeni częstymi aresztowaniami, zalecali członkom konspiracyjnych grup większą ostrożność z nastaniem godziny policyjnej. Co przezorniejsi przebywali w porze nocnej poza domem.
Wzmożony terror i represje trwały około trzech miesięcy. Okupant, zaostrzając rygory, próbował zastraszyć społeczeństwo, odebrać mu nadzieję na wyzwolenie i chęć do dalszej walki. Na naradzie, która odbyła się w mieszkaniu komunisty Antoniego Patrzałka, zapoznano jej uczestników z odezwą wydaną przez PPR, która głosiła, że naczelnym nakazem ówczesnej sytuacji była walka z okupantem, a po zwycięstwie - realizacja w wyzwolonej Polsce programu przebudowy społecznej.
Niektóre sformułowania zawarte w odezwie były tematem żarliwej dyskusji. Wiele zaś spraw trzeba było przemyśleć, by je należycie 3R7zrozumieć. Podczas narady dokonano oceny strat, jakie poniosła organizacja kolejowa w wyniku ostatnich represji i aresztowań. Z inicjatywy Józefa Patrzałka powołano do życia komitet pomocy dla więźniów i ich rodzin oraz wdów po zamordowanych. Od tego czasu aż do końca okupacji komitet zbierał dobrowolne składki pieniężne lub dary w naturze i przekazywał je najbardziej potrzebującym. W tej szlachetnej i solidarnej pomocy uczestniczyli również niektórzy ludowcy, zaopatrując w produkty żywnościowe rodziny osób zesłanych do obozów koncentracyjnych.
Pod koniec lipca 1943 roku członkowie naszej organizacji, już jako pluton kolejowy do akcji specjalnych, brali często udział w zdobywaniu niemieckich magazynów z żywnością i odzieżą. Akcje te zawsze były dobrze przygotowane, a kolejarze po nocnych wypadach przychodzili nazajutrz do pracy, jakby się nic nie stało. Oddziały i grupy partyzanckie odczuwały stale brak lekarstw, środków opatrunkowych i narzędzi chirurgicznych. Zachodziła więc konieczność zdobycia ich za wszelką cenę. Wyznaczono jedno z ambulatoriów kolejowych, w którym należało zaopatrzyć się w potrzebne materiały nie używając broni. Akcją kierował Andrzej Pańtak - „Sokół". Drużyna uzbrojona w pistolety obstawiła budynek, w którym znajdowało się ambulatorium. Pielęgniarka Zofia Cieczykówna - „Hanka", która jednocześnie była łączniczką i sanitariuszką w konspiracji, otworzyła boczne drzwi i prawie na oczach Niemców wyniesiono 5 skrzyń zawierających potrzebne materiały, przygotowane uprzednio przez „Hankę". Zdobycz załadowano na oczekującą podwodę i bez przeszkód dowieziono do zgrupowania. „Hanka" już do końca wojny pozostała w lesie.
Nadszedł rok 1944. Nadzieja i otucha wstępowała w serca Polaków. Pod koniec kwietnia działacze lewicowi wspólnie z ludowcami, a wśród nich kolejarze Józef Patrzałek, Antoni Patrzałek oraz dowódca podobwodu Edward Felis - „Wojnar", pod którego rozkazami znajdowały się grupy kolejarzy wąskich torów, utworzyli i zorganizowali konspiracyjną powiatową radę narodową. W jej skład weszli: jako przewodniczący Edward Felis, jako jego zastępca Józef Patrzałek oraz Wacław Zielonka, Antoni Patrzałek, Antoni Palaczek, Julian Błaszczyk, Wincenty Cieślikowski, Roman Ciechanowski i inni. W niespełna miesiąc później powołano konspiracyjną miejską radę narodową, w której skład wchodzili kolejarze. Jej przewodniczącym wybrano maszynistę parowozowni Jędrzejów, Stanisława Konczewskiego.
Na jednym z posiedzeń rady postanowiono utworzyć batalion robotniczy. Miał on stanowić ochronę rad. Wśród żołnierzy tego batalionu znajdowali się kolejarze z wąskich torów w Jędrzejowie. Dalszy rozwój rad dokonywał się w miarę postępującego procesu radykalizacji znacznych grup ludności wiejskiej. Był to znaczny sukces sił ludowodemokratycznych, który ułatwił im objęcie władzy po wyzwoleniu. Wielu kolejarzy powołano na najwyższe stanowiska w partii i tworzącym się aparacie władzy ludowej. Na pierwszego sekretarza Komitetu Powiatowego Polskiej Partii Robotniczej wybrano Antoniego Patrzałka, organizatora grup kolejarskich i komórki „Młot i Sierp". Sekretarzem Powiatowego Komitetu Polskiej Partii Socjalistycznej wybrany został Kazimierz Barański, rzemieślnik z parowozowni Jędrzejów. Urząd starosty powierzono byłemu przewodniczącemu PRN z okresu okupacji, Edwardowi Felisowi, jego zastępcą został maszynista Józef Patrzałek, zaś urząd burmistrza Jędrzejowa objął również maszynista, Stanisław Konczewski.
Ale na razie ze zdwojoną siłą trzeba było wzmóc walkę na froncie podziemnym. Szerzyły się więc akty dywersji i sabotażu. My kolejarze wkroczyliśmy w intensywną pracę szkoleniowo-propagandową. Organizacja nasza rozrosła się do 420 ludzi (na 800 zatrudnionych). Coraz aktywniej zaczął też działać oddział bojowy, zorganizowany pod koniec 1943 roku przez „spalonych" kolejarzy. Rozrósł się on do 40 ludzi, a swym zasięgiem objął cały powiat. Oddział ten pod dowództwem porucznika „Zrywa" opanował l maja 1944 roku stację kolejową i parowozownię w Sędziszowie. W toku walki partyzanci zabili lub ranili kilku hitlerowskich strażników kolejowych, a następnie zniszczyli urządzenia obrotnicy parowozowni, powodując w ten sposób kilkudniowe jej unieruchomienie, a także zablokowanie na pewien czas stacji. 11 maja oddział „Zrywa" zniszczył lotniczy punkt nasłuchowy w pobliżu wsi Piotrkowice i zdobył znaczną ilość amunicji. 22 maja grupa szturmowa tegoż oddziału oraz pluton „Wojnara" pod jego ogólnym dowództwem opanowały niemieckie magazyny w Jędrzejowie. Zdobyto znaczną ilość skóry, materiałów tekstylnych i bielizny.
W czerwcu oddział „Zrywa" stoczył walkę z przeważającymi siłami wroga w lesie koło Piotrkowie, zabijając dwóch hitlerowców i raniąc pięciu. W boju poległ, niestety, porucznik „Zryw". Dowództwo objął jego zastępca Stanisław Boryń - „Tygrys", ślusarz z parowozowni Sędziszów. Bitwa o szyny dezorganizowała transport wroga i stanowiła znaczną pomoc dla Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego, walczących na przyczółkach na Kielecczyźnie. Transporty broni i amunicji, przeładowywane na stacji Jędrzejów, szły naszą linią na wschód. W toku przeładunków z normalnych wagonów na wąskotorowe część amunicji codziennie dostawała się w nasze ręce. Składaliśmy ją w starej gipsiarni, sąsiadującej przez parkan z obiektami kolejowymi, i co kilka dni wywoziliśmy do wspomnianego już bunkra.
Przez Jędrzejów nie przeszedł ani jeden transport, o którym by nasze dowództwo nie wiedziało i nie było poinformowane, co w nim jest. Rekwirowaliśmy z nich to, co było przydatne dla oddziałów leśnych. Dokonywaliśmy przy tym sabotaży przez wsypywanie piasku do maźnic wagonów, które wskutek tego wyłączano z pociągów i odstawiano na małe stacyjki. Tam zaś bywało różnie - to wartownika rozbrojono, to skorzystano z jego nieuwagi i wymieniono kilka skrzyń amunicji. Niemcy wściekali się i wzmacniali ochronę, ale niewiele to pomogło; co miało zginąć, zginęło. Nigdy też nie zorientowali się w rozmiarach swoich strat, ponoszonych podczas przejazdów transportów jędrzejowską koleją wąskotorową.
Przez prawie całą okupację każda nasza drużyna parowozowa zaopatrywała w węgiel ludność polską, mieszkającą na przestrzeni od Jędrzejowa aż po sam niemal Kraków. W zamian otrzymywaliśmy produkty rolne. Wielu mieszkańców tzw. Generalnego Gubernatorstwa przyjeżdżało w nasze strony, by zaopatrzyć się w tytoń, tłuszcze, mąkę, a nawet i bimber. Staraliśmy się ostrzegać ludzi przed obławami na stacjach i rewizjami w pociągach, a w niektórych przypadkach udzielać pomocy w przechowywaniu rozmaitych towarów, w tym również broni i amunicji. Niekiedy bowiem przewożono je pod pretekstem handlu, podobnie jak rozkazy, prasę itp.
Osobiście byłem uczestnikiem takiego wydarzenia. W maju 1944 roku prowadziliśmy pociąg osobowy z Jędrzejowa do Bogorii. Po przyjeździe na stację Chmielnik, obstawioną przez żandarmów, natychmiast porozumieliśmy się z maszynistą i przeciągnęliśmy skład za sygnał „stój", zostawiając szkopów na peronie. Pasażerowie, zorientowawszy się w sytuacji, pospiesznie zaczęli opuszczać wagony. Wyskoczyłem z parowozu i niby go oglądając, dawałem znać na migi podróżnym, że grozi im niebezpieczeństwo. W pewnej chwili podszedł do mnie pasażer i wykrztusiwszy: „Ratuj mnie pan", podał mi jakąś paczkę. Nie namyślając się, wciągnąłem go do parowozu, paczkę ukryłem, a jemu włożyłem na głowę usmoloną czapkę i bluzę, kazałem, by ubrudził sobie dłonie i twarz, dałem mu młotek i przecinak do ręki i poleciłem odciąć jakąś niepotrzebną śrubę, a sam, stojąc przy nim, wymyślałem mu. Maszynista tymczasem obserwował, co działo się koło pociągu. Żandarmi legitymowali każdego pasażera. Kilku zatrzymali, reszcie pozwolili wsiąść z powrotem do pociągu. Dyżurny ruchu, blady jak ściana, drżącymi rękami podał sygnał odjazdu.
Pomału ruszyliśmy. Nasz gość stopniowo przychodził do siebie. Wyjaśnił nam, że paczka zawiera kilka sztuk broni krótkiej, którą wiózł do Rakowa. Wdzięczny za oddanie przysługi, obdarował nas dwiema zapalniczkami, których początkowo nie chcieliśmy przyjąć, ale wzięliśmy, gdy oświadczył, że są jego własnej roboty. Potem poprosił, by wysadzić go w lesie, koło zagajnika za Potokiem. Tak też uczyniliśmy. Po zorientowaniu się, że w pociągu nie jedzie nikt podejrzany, umyciu rąk i zmianie garderoby wyskoczył, gdy w umówionym miejscu zwolniliśmy szybkość jazdy, a dziękując powiedział: „Ojczyzna wam za to zapłaci". Cieszyły nas postępy sprzymierzeńców, i tych z frontu zachodniego, gdzie okrywali się chwałą także żołnierze polscy, i tych, którzy walcząc ramię w ramię z Armią Radziecką, szli najkrótszą drogą do Ojczyzny. Radowała każda wiadomość o sabotażach, 0 niszczeniu transportów kierowanych na wschód, o wysadzaniu mostów i pociągów.
Okupanci urządzali w pociągach obławy, szukając podejrzanych, a gdy takich nie znajdowali, wyprowadzali niewinnych i bez sądu ich rozstrzeliwali lub wywozili do obozów śmierci. Ale i my nie byliśmy bezczynni. Gdy tylko dowiedzieliśmy się, że Niemcy jadą pociągiem, błyskawicznie powiadamialiśmy wszystkie stacje, dopóki wiadomość nie dotarła do dowództwa grupy partyzanckiej w Woli Malkowskiej. W grupie tej byli również kolejarze z parowozowni Bogoria: Stefan Skorupka - „Brunatny", Teofil Ciepiela oraz Czesław i Stanisław Górscy. Pociąg jadący w tym kierunku zatrzymywano w lesie i wyrzucano z niego szkopów, których po rozbrojeniu puszczano wolno.
Jedenastego czerwca 1944 roku pociągiem osobowym idącym z Jędrzejowa do Bogorii wybrali się bahnschutze w celu oczyszczenia terenu i dokonania odwetu za rozbrojenie przed kilku dniami naczelnika Zarządu Kolei Wąskotorowej, Niemca o nazwisku Marzlow. Już w czasie jazdy pobili oni kilku kolejarzy i pasażerów, z okien wagonów strzelali do dzieci, które pasły krowy. Ofiarami ich żądzy zabijania padli dwaj kilkunastoletni chłopcy. W Rakowie pobili toromistrza. W Bogorii podobnie postępowali z kolejarzami i innymi osobami, spotkanymi na terenie stacji. Placówka w Woli Malkowskiej, powiadomiona o barbarzyństwie bahnschutzów, przepuściła pociąg, lecz natychmiast obstawiła stację i czekała na jego powrót. Po trzech godzinach jechał w stronę Jędrzejowa. Bahnschutze wracali obładowani rzeczami zarekwirowanymi pasażerom.
O godzinie 18.00 pociąg zatrzymał się na przystanku Wola Malkowska, otoczonym lasami, w odległości niespełna 5 kilometrów od Bogorii. Maszynista i kierownik, członkowie naszej organizacji, zostali powiadomieni już w Bogorii przez Stefana Skorupkę - „Brunatnego" o mającej nastąpić akcji. Maszynista Wincenty Turski - „Chomik", podjechał parowozem pod hydrant w celu nabrania wody. W tym czasie rozległ się okrzyk „hura" i zewsząd posypały się strzały. Przerażeni bahnschutze zaczęli się ostrzeliwać z okien wagonów. Niektórzy wyskoczyli z pociągu, by zająć dogodniejsze pozycje do walki, ale uniemożliwiły im to celne strzały partyzantów. Potyczka trwała około dwóch minut. Komendant bahnschutzów, Miller, leżąc pod wagonem ostrzeliwał się z peemu. Jeden z partyzantów rzucił weń granatem. Na peronie i w wagonach leżało dziesięciu bahnschutzów brocząc krwią, a wśród nich znany z okrucieństwa Miller, który wydawał ciche jęki.
Dowódca oddziału zarządził zbiórkę. Wszyscy stawili się na nią z wyjątkiem jednego partyzanta, który był ranny w nogę i leżał przy budynku stacyjnym. Na wniosek kierownika pociągu, Stanisława Malmura - „Dzika", Millera wniesiono do wagonu, by dowieźć go do Jędrzejowa. Kierownik uważał, że tak będzie korzystniej dla obsługi. Zabrano także ciała zabitych. Partyzanci wycofali się do lasu, a Malmur telefonicznie powiadomił Niemców w Jędrzejowie o tym, co się stało.
Gdy po czterech godzinach pociąg z rannymi i zabitymi przybył do Jędrzejowa, na stacji oczekiwali go wyżsi urzędnicy niemieccy wraz z ambulansem sanitarnym, w asyście gestapo. Rannego odwieziono do szpitala, a załogę pociągu aresztowano. Po przesłuchaniu zwolniono wszystkich, z wyjątkiem Malmura. Wieść o pogromie znienawidzonych bahnschutzów wywołała powszechne zadowolenie. Przypuszczano, że skończą się karne prześladowania, gdyż z całej zgrai katów zginęli najkrwawsi. Współczuto Malmurowi. Przypuszczano, że Miller widział Malmura rozmawiającego z dowódcą oddziału partyzanckiego i tym go obciążył. Gestapo chciało wydobyć od aresztowanego informacje dotyczące partyzantów. Ale on, bity i maltretowany, nie wydał nikogo. Podzielił los wielu innych - wywieziono go do Oświęcimia.
Rannemu Millerowi amputowano obydwie nogi i wszelki ślad po nim zaginął. Jędrzejowskie gestapo po opisanym wydarzeniu coraz częściej zaglądało do naszego zakładu. Toteż miejscowe dowództwo partyzanckie zalecało zachowanie jak największej ostrożności. Powołano nawet sekcję, której zadaniem było czuwanie nad bezpieczeństwem kolejarzy pracujących w czasie dnia. Członkowie tej sekcji pilnie obserwowali drogi wiodące do stacji. Pewnego dnia zauważyli żandarmów, jadących na rowerach od strony miasta. Ogłosili alarm, stawiając wszystkich na nogi.
Żandarmi otoczyli warsztaty, część weszła na ich teren. Rozmawiając głośno między sobą, mimowolnie zdradzili się, że przyszli po Antoniego Patrzałka, jednego z pierwszych naszych organizatorów ruchu oporu, członka konspiracyjnych rad narodowych. Usłyszawszy tę wiadomość, Józef Żabka, Edward Ziółkowski -Wicher", i Stefan Skiba - „Wir" odnaleźli poszukiwanego w hali montażowej i w ostatniej chwili ukryli go w pustym palenisku jednego z wielu naprawianych parowozów. Niemcy wbiegli do hali pytając o Patrzałka, spokojnie odpowiedziano im, że nie wiadomo, gdzie jest. Żandarmi, przeszukując wszystkie zakamarki, zaczęli zaglądać do parowozów. Sytuacja stała się bardzo niebezpieczna. Ale po sprawdzeniu trzech minęli czwarty, w którym właśnie był ukryty Patrzałek, i pieniąc się ze złości, przeszli do następnej hali. Tam, oczywiście, też nie znaleźli poszukiwanego. Wezwali więc kierownika warsztatów Gierasymka, który choć nie był członkiem ruchu oporu, oddawał nam olbrzymie przysługi, broniąc niejednokrotnie kolejarzy przed biciem.
Niemcy oświadczyli mu, że jeśli nie odnajdą Patrzałka, to zabiorą dwudziestu zakładników, których następnie rozstrzelają. Jeden z poznaniaków, znający język niemiecki, by rozładować napiętą sytuację, wyprowadził Niemców w pole. Powiedział im, że przed kilkoma godzinami widział, jak Patrzałek przechodził przez płot. Prawdopodobnie jest on już w domu. Żandarmi nie namyślając się długo, pojechali tam. Rodzinę poszukiwanego już pouczono, jak się tłumaczyć, samego Patrzałka wyprowadzono i przerzucono do rejonu Rakowa i Bogorii, gdzie niespełna po miesiącu na wyzwolonych skrawkach terenu tworzył on pierwsze zalążki władzy ludowej. Po tej obławie Niemcy rozstrzelali rzemieślnika warsztatów, Zygmunta Bukowskiego, rzekomo za przynależność do partyzantki, i ogłosili, że zlikwidowano groźnego bandytę.
Podobny los spotkał Stanisława Kudrę. Aresztowano go w czasie pracy i skutego poprowadzono do siedziby gestapo. Próbując ucieczki, poległ od kuł zbirów hitlerowskich. Mimo strat, jakie ponosiła organizacja, dywersja i sabotaże nie ustawały ani na chwilę. Częste psucie się parowozów w drodze i grzanie czopów osi wagonów doprowadzały Niemców do wściekłości. W tym czasie zależało im na wywiezieniu jak największej ilości cukru z cukrowni Łubna. Dzięki operatywności oddziałów leśnych, ściśle współpracujących z kolejarzami, niektóre transporty zatrzymywano w lesie, wyładowywano cukier i oddawano do dyspozycji partyzantów. Zwykle przekazywali go oni okolicznej ludności, która dawała im schronienie i zaopatrywała w żywność. Często zdobyczą tą obdarowywali kolejarzy, odwdzięczając im się za pomoc i współpracę w akcjach.
Oddziały operujące na linii Bogoria - Jędrzejów zawsze informowały się u obsługi każdego pociągu, jaki ładunek jest przewożony i kto go konwojuje. Bez tych informacji żadna akcja nie dałaby pożądanych rezultatów. Latem 1944 roku zorganizowano kilka akcji z udziałem kolejarzy. W nocy z 30 czerwca na l lipca grupa licząca 80 ludzi, w tym 34 kolejarzy, rozbroiła strażników niemieckich i opanowała magazyny, z których wywieziono 11 furmanek skóry i artykułów żywnościowych. Trzeciego lipca inna grupa, sapersko-minerska, w której było siedmiu kolejarzy, przygotowywała wykolejenie transportu wojskowego na linii normalnej Jędrzejów - Miąsowa. W czasie zakładania materiału wybuchowego nastąpiła wskutek nieostrożności i pośpiechu nieoczekiwana eksplozja. Jeden z członków grupy zginął, a pięciu, w tym trzech kolejarzy, odniosło rany. Dziewiątego lipca dowódca grupy kolejowej Władysław Tasak - „Nieczasowy", w Skroniowie koło Jędrzejowa rozbroił posterunek niemiecki. Zdobył tam broń i inne wyposażenie wojskowe.
Pięć dni później, w porze nocnej, dowódca innej grupy kolejowej Andrzej Pańtak - „Sokół", dyżurny ruchu stacji Jędrzejów, wraz z maszynistami Antonim Lechowiczem - „Michałem", i Antonim Wieczorkiem - „Nietoperzem", oraz Marianem Malmurem - „Wilkiem, pracownikiem magazynu, wywieźli wagon amunicji. Był on uprzednio przygotowany przez inną grupę, podczas przeładunku z wagonów normalnych na wąskotorowe w celu wysłania na wschód. W porozumieniu ze stacją i bez wypisywania dokumentów skierowano parowóz z jednym wagonem na szlak wolny, 4 kilometry za Jędrzejów, i tam w ciągu godziny partyzanci przeładowali amunicję na czekające już furmanki. Parowóz prowadzony przez maszynistę Lechowicza wrócił wraz z pozostałymi kolejarzami na stację i nikt nie zauważył tej manipulacji.
Pod koniec lipca nadeszły radosne wieści o szybkim zbliżaniu się Armii Czerwonej i walczącego u jej boku Wojska Polskiego. Pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że ofensywa radziecka dotarła do przyczółka sandomierskiego. Powstał front między Bogorią a Rakowem, w odległości 70 kilometrów od Jędrzejowa. Niemcy pośpiesznie ściągali posiłki. W tym czasie partyzanci Armii Ludowej i Armii Krajowej wyparli Niemców ze Skalbmierza, Działoszyc oraz obszarów powiatu pińczowskiego, tworząc tak zwaną Republikę Pińczowską. W walkach o jej utrzymanie uczestniczyli i nasi kolejarze, którzy pozostali tam z parowozami i całymi pociągami. Przewozili oni oddziały, broń i amunicję z Pińczowa do Wiślicy, Skalbmierza i Działoszyc. Niestety, po krwawych walkach partyzanci musieli się wycofać. Niemcy utrzymali front przebiegający przez Raków, dowożąc codziennie kolejami wąskotorowymi wojsko, amunicję i broń. W kilka dni później uruchomili oni kilka pociągów sanitarnych.
Codziennie ze szpitala polowego przywoziliśmy rannych, których w Jędrzejowie przeładowywano na pociągi normalnotorowe. Niemcy, przybici niepowodzeniami na froncie, stawali się mniej agresywni, tracili wiarę w zwycięstwo obiecywane przez Hitlera. Z politowaniem patrzyliśmy na tych niegdyś butnych żołdaków, którzy teraz, rozbrojeni, pozbawieni pasów, a nawet czapek, kopali rowy i schrony. Pociągi z amunicją często, przeważnie nocą, atakowane były przez samoloty radzieckie. W takich wypadkach zatrzymywaliśmy pociąg i uciekaliśmy w pole. Po nalocie, jeśli transport nie był uszkodzony, Niemcy zmuszali nas do dalszej jazdy.
Któregoś dnia po ataku samolotów zauważyłem, że konwojenci przeżywają więcej strachu niż nasza obsługa kolejowa. W popłochu zostawiali broń w wagonach, a sami, ile sił w nogach, uciekali jak najdalej. Poinformowałem o tym nasze dowództwo, które uznało, że powstały dogodne warunki do niszczenia transportów. Po naradzie postanowiono, że 10 września o godzinie pierwszej w nocy zostanie podpalony trzeci wagon pociągu, wychodzącego z Jędrzejowa z amunicją załadowaną na węglarki. Obsługa parowozu, gdy to zauważy, zatrzyma pociąg, odczepi lokomotywę i odjedzie. Do akcji wyznaczono kilku naszych ludzi, w tym maszynistę Antoniego Wieczorka. Gdy pociąg znalazł się w odległości 5 kilometrów od Jędrzejowa, Wieczorek dostrzegł, że Niemcy stojący na brekach i strzegący transportu coś krzyczą i dają sygnały światłem. Zatrzymał więc pociąg. Strażnicy niemieccy dobiegli do parowozu, nakazali go odczepić wraz z dwoma wagonami i uciekać do przodu.
Po chwili stojącą częścią pociągu wstrząsnęła silna eksplozja. Amunicja zaczęła się rozrywać niszcząc kolejne wagony, a nawet podtorze. Na przestrzeni 400 metrów sterczały poskręcane części wagonów, powstały wielkie leje i wyrwy w torze. Na miejsce wypadku przyjechała żandarmeria, ale po oświadczeniu strażników konwojujących transport, że pożar spowodowały iskry wydobywające się z komina parowozu, nikogo nie ukarano. Przerwa w ruchu pociągów trwała 28 godzin. Po naprawie taboru transporty wprawdzie znowu szły na front, lecz były bardzo strzeżone, miały zdwojoną obsadę konwojentów.
Zapotrzebowanie frontu na amunicję i inne materiały z każdym dniem się zwiększało. Toteż Niemcy sprowadzili parowozy o podwójnej mocy, które zamiast 130 ciągnęły do 260 ton. Pociągi z amunicją doprowadzano do stacji Drugnia lub też podstawiano je bezpośrednio na bocznicę leśną w Rudkach - 6 kilometrów od linii frontu. Transporty z materiałem wojennym lub żywnością dociągano tam tylko nocą, z zachowaniem wszelkiej ostrożności. Sformowany w Drugni skład zwykle był pchany przez parowóz. Na wagonach ustawionych w przodzie jechali Niemcy, obserwując trasę i ubezpieczając pociąg przed lotnictwem. W parowozie również znajdowało się dwóch żołnierzy, którzy w zależności od potrzeby nakazywali zwiększyć lub zmniejszyć szybkość pociągu lub nawet zatrzymać go. Nie wolno było palić światła na parowozie, jak również często dokładać paliwa do paleniska, by nie powodować iskrzenia.
Po wepchnięciu składu na bocznicę i odłączeniu wagonów od parowozu doczepiano do niego zwykle na powrotną drogę tabor próżny lub wagony załadowane uszkodzonym sprzętem wojennym, którego całe hałdy leżały obok torów. Czynności te wykonywali sami Niemcy, gdyż tylko oni orientowali się, gdzie teren był zaminowany. Na podstawie obserwacji i wyników naszego rozpoznania ustaliliśmy, że w złomie tym znajdowała się broń palna, a nawet skrzynki z amunicją. Niemieckiej ochrony najczęściej nie było. Toteż zwykle maszynista, prowadząc pociąg ze złomem, sam obsługiwał parowóz, a pomocnik szperał po wagonach, szukając najmniej uszkodzonej broni. Udawało się często znaleźć kilka karabinów tylko z oderwaną lufą lub uszkodzoną nakładką obudowy. Przekazywano je dowódcy sekcji techniczno-sabotażowej, Kazimierzowi Barańskiemu - „Specowi", który wraz ze swoimi ludźmi dokonywał przeglądu i naprawy, dorabiając uszkodzone części lub wymieniając je. Po takich zabiegach broń zdatna była do użytku.
Jeśli chodzi o amunicję, dostarczaliśmy taką, na jaką było zapotrzebowanie. W połowie września wracaliśmy nocą z linii frontu z maszynistą Janem Piecykiem - „Pacyfikiem". W prowadzonym przez nas pociągu były trzy wagony załadowane uszkodzonym sprzętem. W jednym z nich, w rogu, leżały skrzynki z amunicją. Postanowiliśmy wykorzystać nadarzającą się okazję. Podczas biegu pociągu dostałem się do wagonu ze skrzynkami, bez większego trudu udało mi się przenieść trzy do parowozu, gdzie odebrał je Piecyk. Amunicję ukryliśmy w węglu, a po przyjeździe do lokomotywowni wydobytą z tendra przetaszczyliśmy na strych kantoru dyspozytora. Pomagali nam w tym rzemieślnicy pracujący na nocnej zmianie, członkowie konspiracji, Franciszek Jakubowski i Jan Gomułka. Wchodzenie z ciężką skrzynią po chwiejącej się drabinie wymagało nie lada sprytu i odwagi. Należało przy tym uważać, by oprócz zainteresowanych nikt nie dowiedział się, że w lokomotywowni magazynowane są materiały, których wykrycie zagrażało bezpieczeństwu ludzi nie związanych z konspiracją. Przy wszelkiej nadarzającej się okazji utrudnialiśmy ruch transportów ewakuacyjnych. W każdym z zespołów obsługujących pociągi działało kilku naszych ludzi. Dokonywali oni sabotaży, wykolejając podstawione do przeładunku wagony lub przemalowując ich numery. Transporty te powinny były odchodzić z Jędrzejowa nocą, gdyż wtedy była większa szansa uniknięcia ataku lotnictwa radzieckiego. Jednak nasi chłopcy z sekcji dywersyjno-sabotażowej, zatrudnieni jako przetokowi i ustawiacze, wśród nich Eugeniusz Pańtak, Roman Suchmiel, Franciszek Pańtak i Henryk Poskuta, zawsze podczas służby dokonywali uszkodzeń taboru, aby powodować zakłócenie normalnego ruchu pociągów.
Opracowano też metodę działania w czasie przeładunku przesyłek o charakterze wojskowym - amunicji, broni lub żywności. Pod stojący wagon normalny podstawiano cztery wagony wąskotorowe, na które polska ekipa w obecności konwojenta niemieckiego przeładowywała zawartość wagonu normalnego. Zanim kasjer wypełnił odpowiednie dokumenty, ustawiacz podjeżdżał parowozem, doczepiał do niego dwa z czterech załadowanych i odwoził je na inną grupę torów. Jeśli konwojent pozostał przy stojących wagonach, to doczepione do parowozu nie były przez kilkanaście minut pilnowane. Wówczas szybko wskakiwali do nich członkowie naszej sekcji zaopatrzenia i do przygotowanego wagonu przenosili taką część ładunku, by konwojent nie poznał, że powstały braki. Jeśli zaś ten wsiadł do wagonów odwożonych, część przesyłki zabierano ze stojących. Po obwiezieniu wagonów dookoła stacji ustawiacz wracał i kompletował skład. Od tej pory odpowiedzialność za całość transportu ponosił już tylko konwojent niemiecki. Akcje takie, dokonywane dość często, przeważnie w porze nocnej, zawsze się udawały. Prawdopodobnie Niemcy pełniący obowiązki na bocznicy przyfrontowej zawierzali sobie lub też nie mieli czasu na dokładne ważenie czy przeliczanie przesyłek.
Członkowie sekcji zaopatrzenia byli przeważnie młodzi, lecz bardzo sprytni i odważni. Zdarzało się często, że gdy dowódca pytał, kto zgłasza się na ochotnika do zamierzonej akcji, pierwsi byli Bogdan Ciechanowski, Zbigniew Lechowicz, Aleksander Grochowina, Tadeusz i Józef Zyskowie. Poczynaniom sekcji patronowali doświadczeni dowódcy, starzy działacze związkowi, Sylwester Barański i Antoni Lechowicz, którzy ponadto zabezpieczali i rozprowadzali zdobyte dobra. Produkty żywnościowe zazwyczaj rozdzielano komisyjnie pomiędzy tych, co najbardziej ucierpieli - przede wszystkim sieroty i wdowy po poległych partyzantach lub rodziny zesłanych do obozów. Często nasi zaopatrzeniowcy przywozili podwodami mąkę zarekwirowaną w młynach powiatu włoszczowskiego i sami rozdawali ją najbardziej potrzebującym lub przekazywali komitetowi pomocy więźniom i ich rodzinom. Zdobytą amunicję i karabiny członkowie sekcji, Marian Malmur, Józef Rybiński, Henryk Andrzejewski i Edward Ziółkowski, odnosili do dowódcy placówki w Skroniowie, Stanisława Wielińskiego - „Skoka". Pod koniec października wieści o sytuacji na froncie były bardzo pocieszające. Nadchodziły wiadomości o intensywnych przygotowaniach Armii Radzieckiej do rozpoczęcia ofensywy.
Oczekując z utęsknieniem chwili wyzwolenia, organizowaliśmy ochronę kolei przed grabieżą oraz zabezpieczenie i ochronę ludności przed terrorem w okresie spodziewanego wycofywania się Niemców. Sekcja ochrony kolei, działająca przy Warsztatach Naprawy Taboru, w której skład wchodzili Bogdan Malicki, Juliusz Ginter, Tadeusz Halewski, Stefan Skiba i inni, w porozumieniu z magazynem gromadziła i zabezpieczała przed kradzieżą części armatury wykonanej z brązu lub mosiądzu, stal wysoko-jakościową i inne materiały potrzebne do naprawy taboru. Zdobyte i przechowywane w ziemi materiały okazały się w wyzwolonej Ojczyźnie bardzo przydatne przy uruchamianiu kolejowego transportu osobowego i towarowego.
opracowanie: Henryk Kasprzak