Piotr Paweł Cypla
SAGA  RODU  TYKWIŃSKICH
Villa Andreovia – Jędrzejowskie szlaki

 

img

PROLOG

Do końca 2010 roku nie zdawałem sobie nawet sprawy, że gdzieś w Polsce żyją potomkowie Zygmunta Tykwińskiego – przyrodniego brata mojego dziadka Mieczysława. Z rodzinnych opowieści zapamiętałem niewiele. Wiedziałem tylko, że żoną Zygmunta była Helena o nieznanym mi nazwisku rodowym; wiedziałem również, że mieli czworo dzieci – syna Władysława i trzy córki: Irenę, Jadwigę i Zofię. W mojej pamięci utkwiło, że cała rodzina zginęła w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. Gdy już jako dorosły człowiek zacząłem interesować się historią swojej rodziny, mój dziadek nie żył. Źródłem mojej wiedzy była więc jedynie pamięć, a właściwie to, co w niej zostało. Jako dziecko nie chłonąłem rodzinnych opowieści – wtedy wydawały mi się nudne i do niczego niepotrzebne. Gdybym mógł cofnąć czas i wrócić do chwil, w których mój dziadek snuł te opowieści, wtedy pewnie historia mojej rodziny byłaby pełniejsza, bardziej dokładna. Tak się jednak nie stanie – czasu nie da się już cofnąć...

Na początku 2011 roku miało miejsce zdarzenie, które w rezultacie doprowadziło do spisania tego tomu sagi rodzinnej. Odnalazłem córkę Zygmunta Tykwińskiego, wówczas 87-letnią Irenę...

Głodny wiedzy wszelakiej na temat rodziny zadawałem korespondencyjnie setki pytań, w zamian informując szczegółowo o swoich najbliższych. Planowaliśmy nawet zorganizowanie wspólnego spotkania rodzinnego... ale niestety nic z niego nie wyszło. Być może było to z mojej winy, ponieważ w tej całej swojej pasji zapomniałem, że mam do czynienia z bardzo wiekową kobietą dla której dociekanie historii życia zmarłych już krewnych, to pozbawianie ich spokoju i powodowanie, że umarli „przewracają się w swoich grobach”. Wielkim błędem z mojej strony było szczegółowe opisywanie niektórych historii rodzinnych. Opisałem prawdę, jednak tym razem prawda nie uzdrowiła...

Spisane przeze mnie słowa przeraziły Ciocię Irenę. Gdy w jednym z listów dała mi do zrozumienia, że moje dociekanie prawdy i badanie historii rodziny robi więcej krzywdy niż pożytku poczułem się niezwykle urażony. Uważałem, że robię coś dobrego, a okazało się że głównie robię przykrość starszej kobiecie i nie pozwalam jej spokojnie „przeżyć ostatnich lat”. Po czasie uświadomiłem sobie, że moja „urażona” ambicja wzięła górę nad więzami rodzinnymi, które była szansa odbudować, a właściwie stworzyć je od nowa....

Pisząc te słowa mam nadzieję kochana Ciociu Ireno, że zdążę jeszcze za Twojego życia spisać przynajmniej część historii naszej wspólnej rodziny. Mam również nadzieję, że przeczytasz to wszystko i wybaczysz mi moje „nietakty” związane z dociekaniem rodzinnej historii...

Piotr Paweł Cypla