Witam
Olec
W połowie lat sześćdziesiątych uczył nas w szkole zawodu instruktor pan Piecyk (chyba Jan). Zorganizował w szkole orkiestrę dętą, po prostu nauczył chłopców dąć w trąby i piszczałki, walić do taktu w bęben i ostro tłuc mosiężnymi talerzami - sam był dyrygentem. To był bardzo miły starszy już człowiek, ale wymagający, przy tym niezły opowiadacz kiedy miał humor. Właśnie wtedy chodził z nami do szkoły niejaki Pluta (z Piasków chyba). Jeden z najlepszych klarnecistów samouków, jakich znałem, już wtedy grywał po zabawach i weselach, kawalarz straszny, tyle tylko, że nauka nijak nie mogła wejść mu do łba. Drugim podobnym był harmonista, albo z Diamentu albo z Potoka - uleciało z mojej pamięci, którego pan Piecyk podobno chciał przestawić na trąbę
Ale do rzeczy
Otóż w wolnym czasie opowieści i docinki między nimi nie miały końca, wtedy to usłyszałem od pana Piecyka, że
"dawnymi czasy przez Diament trzeba było jechać galopem, żeby koniom podków nie pokradli"