Wszelkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania i publikacji fragmentów lub całości bez zgody autorów

A.WaleronPAMIĘTNIKI

Andrzeja

Walerona


Spis treści:

Część I  Dawne wczasy. Wczesna młodość. Wesela obrzędy na wsi, święta.
Opis wsi Sudół. Uwłaszczenie chłopów we wsiach poduchownych (w 1861r.). Życie chłopów w Sudole przed siedemdziesięciu laty. Wspomnienia chłopów o powstaniu listopadowym i styczniowym. Stosunek chłopów do powstania styczniowego.

Część II  Czasy szkolne w Prząsławiu.
Sposób nauczania w szkole początkowej oraz w szkole, oraz w szkole ćwiczeń przy seminarium nauczycielskim jak również opis seminarium nauczycielskiego w Jędrzejowie oraz jego personelu nauczycielskiego.

Część III  Praca w szkolnictwie.
Prace A. Walerona w szkolnictwie podstawowym; organizacje tegoż szkolnictwa, organizacje administracji carskiej, organizacje samorządu gminnego, obyczaje ówczesne na wsi; chrzciny , wesela, pogrzeby, zabawy, obyczaje świąteczne: na Boże Narodzenie, na Nowy rok, na Zielone Święta i.t.p.

Część IV  Praca społeczna.
Działalność A. Walerona społeczną, polityczna i gospodarczą w okresie pierwszej wojny światowej.

Część V  Działalność parlamentarna A. Walerona w okresie międzywojennym.
Zawiera opis życia parlamentaryzmu w czasie od początku roku 1929r. do 1935 oraz niektórych epizodów tegoż parlamentaryzmu zupełnie nieznanych.

Część VI  Ostatnie lata sanacyjnej dyktatury. Druga wojna światowa. Działalność w Polsce Ludowej. Zakończenie.
Szczegóły głosowań przy uchwalaniu konstytucji. Sławny wypadek i samobójstwo Sławka, początek dyktatury Rydza-Śmigłego i jego plany na przyszły wybuch drugiej wojny światowej, przeżycia autora pamiętników podczas drugiej wojny światowej; działalność (...) autora w Polsce Ludowej, ostatnie prace oświatowe w PWRiL oraz w społecznościach. Zakończenie – stanowi próbę streszczenia całości przeżyć oraz jego opinie o czołowych działaczach okresu międzywojennego.

Opracowanie tekstu na podstawie oryginalnego rękopisu: Andrzej Gruhn
Korekta i redakcja tekstu: Andreovia.pl

zobacz także artykuł: Andrzej Waleron



część I    Dawne czasy, wczesna młodość

Urodziłem się 16 października 1882 roku w Sudole, gminy Prząsław, powiatu Jędrzejowskiego (obecnie województwo kieleckie). Wieś Sudół leży przy szosie z Jędrzejowa do Nagłowic (rejowskich) i do Szczekocin, w odległości 4 kilometrów od Jędrzejowa, a 2 od klasztoru Cystersów. Wieś ta w mojej wczesnej młodości składała się z obszaru dworskiego liczącego około 500 morgów; do tego obszaru włościańskiego dochodziło pastwisko liczące 36 morgów.

Obszar dworski miał około 80% ziemi pszennej zaś obszar chłopski miał ziemi pszennej nie więcej niż 35% - reszta to gleba żytnio – ziemniaczana. Sudół należał kiedyś do sąsiedniego klasztoru Cystersów, do którego należały również sąsiednie wsie – Lasków, Chorzewa Prząsław, Skroniów i wiele innych - w liczbie około stu. Gdy z polecenia rządu carskiego Cystersi z tego klasztoru zostali wywiezieni, w gminach klasztornych osiedli Reformaci, ale majątki klasztorne zostały przez rząd carskie upaństwowione.

A.WaleronChłopi w Sudole i innych wsiach pocysterskich jako we wsiach państwowych, zostali uwłaszczeni w roku 1861, a nie w roku 1864. Przy uwłaszczeniu dostali ziemie (w Sudole i innych pocysterskich) w postaci kolonii i t.z. „dziadówek”. W mojej rodzinnej wsi utworzono kolonii (…) pół, a „dziadówek” kilkanaście. Kolonie liczyły od 30 do 33 morgów, półkolonia 15 – morgów, dziadówki – średnio 1 morgę; niektóre były nieco większe, ale nie przekraczały dwóch morgów.

Choć nazwa „dziadówka” brzmi pogardliwie i nie od dziada się wywodzi, to jednak od roku (...) aż do chwili obecnej (r.1959) te małe parcele w Sudole i innych wsiach sąsiednich w dalszym ciągu „dziadówkami” się nazywają. Z tego jednak nie wynika, by posiadaczy tych działek ktokolwiek w Sudole dziadami nazywał. Widocznie nazwę tą wymyślili podczas uwłaszczenia, tj. ówcześni urzędnicy szlacheckiego pochodzenia.

W czasie więc powstania styczniowego i w ogólnego uwłaszczenia chłopów w Kongresowych wsiach tak zwanych. „szlacheckich” (prywatnych) chłopi już gospodarowali na swych koloniach dziadówkach, przy czym wszyscy właściciele i niektórzy „dziadówek” już mieli budynki na własnej ziemi.

Ta część Sudołu, gdzie wszyscy chłopi przed rokiem 1861 mieszkali w skupieniu jako pańszczyźniani, do dziś nazywa się „stara wieś”. Mieszka tam tylko kilku dziadówkarzy, którzy akurat na tym terenie dziadówki otrzymali i tam pozostali.

Wszyscy zaś koloniści dostali kolonie poza „stara wsią” i przenieśli swe budynki ze „starej wsi” na swoje kolonie; to samo zrobili i dziadówkarze, którzy utrzymali swe małe parcele również poza „stara wsią”. W czasie więc powstania styczniowego, oprócz resztek t.z. „starej wsi” był już nowy Sudół uwłaszczony, skolonizowany i oczywiście szalony. Wieś ciągnęła się wzdłuż traktu ze Szczekocin do Jędrzejowa na przestrzeni dokładnie dwóch kilometrów, przy czym kolonie i „dziadówki” odmierzono w postaci długich prostokątów tak, iż dotykały one traktu swymi krótkimi bokami, przy których pobudowano budynki frontem do traktu (szosy).

Wszystkie kolonie i siedem „dziadówek” znajdują się po północnej stronie traktu, a reszta dziadówek i obszar dworski – po jego południowej stronie. W ten sposób bez mała cały nowy Sudół był i jest zwrócony frontem do traktu, t.z. ku południowi, a „stara wieś” i kilku dziadówkarzy przy starej wsi była i jest zwrócona gruntem do traktu, ale ku północy. To też trakt ten (obecnie szosa) stanowi ulice środkową całego Sudołu biegnącą od zachodu ku wschodowi, t. j. od Szczekocin do Jędrzejowa.

Podaję też na wieczną pamięć nazwiska pierwotnych właścicieli kolonii i „dziadówek” tak, jak były i są w roku 1861 zapisane w urzędowej tabeli nadawczej. A wiec od zachodu ku wschodowi licząc:

Kolonia № Właściciel
1 Michałkiewicz (przezwisko Walas)
2 Nawrot (imienia nie pamiętam)
3 Skowronek (imienia nie pamiętam)
4 Michno (imienia nie pamiętam)
5 Antoni Waleron – mój dziadek
6 Nawrot (nie ten, który miał kol. Nr 2)
7 Joachim Łuszczek (zwany Jochymem)
8 Podraza (imienia nie pamiętam)
9 Jan Lipski
10 Bernard Chatys
11 Kazimierz Majchrzak
12 Kacper Jaszczyk
13 Walenty Kałwa
półkolonia 14 Jankiewicz (imienia nie pamiętam)

Właściciele dziadówek po północnej stronie:

Kolonia № Właściciel
1 Rafał Chabion (zwany Rachwałem)
2 Antoni Chrzanowski
3 Michał Nowak
4 Jan Waleron, brat Antoniego
5 Osada kowalska – własność gromady
6 Jan Michno (nie ten, który miał kolonie)
7 (Nazwiska nie pamiętam)

Zaś z pomiędzy właścicieli „dziadówek” sytuowanych po południowej stronie podam tylko nazwiska: Blicharski, Pawlikowski, Chrzanowski, ale nie ten, który miał „dziadówkę” № 2.

W chwili uwłaszczenia (1861r.) dzierżawcą (…) państwowego w Sudole był Kobylański. On więc miał największy wpływ na to, kto z ówczesnych chłopów i ile dostał ziemi podczas uwłaszczenia. Z opowiadań najstarszych ówcześnie żyjących jeszcze chłopów wynika, że kolonie dostali ci chłopi, którzy przed uwłaszczeniem byli w Sudole t.z. kmieciami i robili na dworze pańszczyznę osobiście wraz ze swoimi parobkami oraz sprzężajami parokonnymi. Ci zaś, co dostali dziadówki mieli przed uwłaszczeniem, swoje chałupy, przyzagrodowe kawałki ziemi i chodzili do dworu do pracy jako płatni robotnicy.

Co się zaś tyczy kmieci, ci przed uwłaszczeniem posiadali od dworu duże parokonne gospodarstwa jako czynszownicy i czynsz za te gospodarstwa wnosili pracą osobistą, swego parobka i parą swych koni. Takich kmieci było w Sudole trzynastu i ci dostali wymienione powyżej kolonie, zaś czternasty Jankiewicz, który dostał półkolonie, nie był chłopem sudolskim. Był to najprawdopodobniej jakiś dworski ekonom, który został półkolonie, przypuszczać należy, z protokołu dzierżawcy dworu Kobylańskiego. W każdym razie, ów Jankiewcz ubierał się po miejsku, mówił językiem miejskim, nie gwarowym i utrzymywał bliższe znajomości raczej z mieszczanami i rzemieślnikami sąsiedniego Jędrzejowa. Ale przy tym był to człowiek skromny, pracowity, chłopami nie gardził (...) ekonomskiej na nim nie było widać. Może to był były karczmarz?

Gdym miał lat dziesięć, przechodził przez dół na manewry do Szczekocin pułk dońskich; u mojego ojca był zachwalany kapelmajster półkowej orkiestry (...) rotmistrza. Okazało się, że to był i bliski krewny owego pół kolonisty Jankiewicza i miał też to samo nazwisko. Odwiedził też pół kolonistę Jankiewicza i długo u niego gościł.

Za czasów pańszczyźnianych była karczma na „starej wsi”, przy trakcie; z najstarszych chłopów opowieści wynikało, że karczmarzami nie byli tam zawsze Polacy, a nie Żydzi to albo mieszczanie z pobliskich miast albo obrotniejsi chłopi, którzy się tego imali! (Wolność osobistą mieli chłopi we wsiach okolicznych poklasztornych już przed uwłaszczeniem.)

W czasie mojej najwcześniejszej młodości karczmy w Sudole nie było, natomiast w tabeli nadawczej i na gruncie były dwie osady pokarczemne, zwane „karczmarówkami” jedna przy szosie i przy „starej wsi”, druga całkiem drugim końcu wsi. Liczyły one najwyżej ¾ morgi każda i były w dzierżawie; mały był rząd, a dzierżawcami byli: pierwszej – Chrzanowski syn tamtejszego dziadówkarza, drugiej – Waleron syn właściciela dziadówki Jana Walerona. W okresie mniej-więcej roku 1900 rząd carski sprzedał owe karczmarówki tymże dzierżawcom i rodziny ich są do dziś posiadaczami tych osad karłowatych.

Dzierżawcą państwowego (poklasztornego) dworu na Sudole, jak już wyżej nadmieniliśmy był Kobylański. Najstarsi chłopi nie mówili o nim źle. Kacper Jaszczyk, z którym o tym rozmawiałem opowiadał mi jak to on jeszcze za czasów przed uwłaszczeniowych jeździł na pańszczyznę orać, ale na Kobylańskiego nie narzekał. Przypomniał on sobie jednak pewien zabawny fakt, zwłaszcza gdy sobie podpił (a wódkę lubił), jak to pewnego wieczoru po całodziennej orce w polu Kobylański wszystkim chłopom – oraczom dał po dwa kieliszki wódki, a jemu (Jaszczykowi) tylko jeden. Tego tylko faktu Jaszczyk nie mógł Kobylańskiemu przebaczyć! Obecny przy tej rozmowie ojciec (a był kpiarzem) nadmienił: „Chybaście, Kacprze orali krzywo!", co też Jaszczyk potwierdził, a co wywołało śmiech u obecnych.

Wkrótce po r.1861 Aleksander margrabia Wielopolski, ówczesny na Kongresówce rządziciel, nabył od rządu carskiego na własność owe pocysterskie folwarki. W ten sposób dwory w Sudole, Prząsławiu, Chorzenice, Skroniowie i wielu innych miejscowościach stały się własnością Wielopolskiego, a dzierżawcy tych dworów wnosili czynsz dzierżawy do Chrobrza, administracji dóbr margrabiego.

Jak długo był Kobylański dzierżawcą folwarku w Sudole, nie wiem; kto po nim ten dwór dzierżawił też nie wiem; natomiast pamiętam, że za czasów mojej wczesnej młodości dzierżawcą sudolskiego dworu był hrabia Stanisław Tarła. Był to wysoki i bardzo przystojnym mężczyzną, ale hulaka, lekkomyślnik i oczywiście zupełnie kiepski gospodarz; wiec siedział po uszy w długach u kupców zbożowych z Jędrzejowa. Gdy ojciec był sołtysem w Sudole, miał z tym Tarłą kłopoty, bo co miesiąc musiał brać 4 udział jako sołtys w ciągłych licytacjach na krowy, konie, hr. Tarły, który to licytacje urządzali wierzyciele. Jeżeli licytanci czasami nabywali krowę, konia lub owce, to nie mogli zabrać, bo Tarło, bardzo silny i porywczy mężczyzna, zabrać nie pozwalał.

Zdaje się, że na tych sprawach najlepiej wychodził Komornik Sądowy – Łagiński, bo za te czynności licytacyjne wierzyciele Tarły musieli mu zawsze naprzód opłaty wnieść. W końcu wpadł Tarło na pomysł: asekurował zbiory, zaraz po żniwach wszystko wymłócił, sprzedał, a w okresie świat Wielkanocnych, gdy wszystkie stodoły były puste lub nie napełnione słomą, podpalił je i później otrzymał asekuracje niby za spalone zboże. Czynił tak kilka razy, zawsze podczas świat Wielkanocnych; oczywiście wtedy dla zmylenia śladów wyrządzał na święta dla swych przyjaciół, z rodziną, a pozostawiony podpalacz podpalał stodoły. Oczywiście podczas takiego pożaru noc była jasna, a wieś drżała ze strachu, by się pożar na chłopskie budynki nie przeniósł. Największy strach był w rodzinie mojej, bo nasze budynki były od dworu odległe najwyżej ze 200 metrów. Całe szczęście w tym, iż wiosną bywają przeważnie wiały zachodnie, a nasze budynki były na północ od dworu, więc wiatr niósł fale iskier i palącej się słomy na wschód, wprost na „starą wieś”, ale tym nie czynił szkody, gdyż pomiędzy „starą wsią” i dworem był duży ogród owocowy otoczony od wschodu szeregiem wysokich topoli włoskich, które zatrzymały pożogę.

Co się zaś tyczy naszych budynków, to pomimo wiatru – zachodniego – trzeba było stać na strzesze z wody i miotła spadające na słomę iskry zmiatać mokrą miotłą. Bez tej obrony budynki nasze byłyby się spaliły. Raz podczas pożaru spaliły się hrabiemu dwa konie (pewnie były to zdychy i asekurowane).

folklor
Gustaw i Maria Nowakowscy,
właściciele dworu w Laskowie

Więc też duża radość była po Sudole, gdy nareszcie hr. Tarło zbankrutował i opuścił Sudół. Po nim dzierżawił niejaki Krzewiński, który gospodarował lepiej; po nim był inny dzierżawca, zdaj się nazywał się Błeszyński. Wtedy też, a było to przed sama pierwszą wojna światową, administracja dóbr Wielkopolskiego rozparcelowała dwór w Sudole, Prząsławiu w Chorzewie i Skroniowie, poklasztorny zaś dwór w Laskowie kupił od Wielopolskiego niejaki Nowakowski (…) rozparcelowanego w Sudole dworu kupił niejaki Dominik Kielbass, po jego śmierci gospodarował tam jego syn, pomolog z wyższym wykształceniem. Ten założył na tym duże zakłady ogrodniczo – warzywne, kwiatowe, szkółkarskie. W roku 1957 zmarł bezpotomnie, a ogrody zapisał na robotnikowi, który je prowadził obecnie.

W czasach mojej młodości, gdy w Sudole jeszcze stał jeszcze dwór, stosunek do niego wsi był luźny. Dwór nikomu i niczym nie (...), nie chłopom nie mógł ale, niczego od niego nie potrzebował. Nawet mieszkańcy i właściciele tak zwanych „dziadówek” chodzili do (...) na pobliska stacje kolejową do tamtejszych tartaków, a unikali pracy we dworze, który to za tą prace płacił marnie, a często (...). Pozostał tylko jako reminiscencja tradycyjnego dawnego przed uwłaszczeniowego patriarchalnego stosunku dworu do wsi – obyczaj, że dopóki istniał dwór, w Wielką Sobotę po południu kobiety z Sudołu schodziły się do dworu ze „święconym”, które przyjeżdżający wtedy do dworu ksiądz poświęcał. Teraz i ten zwyczaj przeminął.

Oprócz gruntów ornych było w Sudole i pastwisko liczące siedemdziesiąt sześć morgów ziemi przeważnie żytnio – ziemniaczanej. Pastwisko było to niby gromadzkie, w rzeczywistości zaś w tabeli nadawczej było zapisane jako własność zbiorowa właścicieli kolonii; z tego wychodziło, że dziadówkarze nie mieli do tego pastwiska żadnych praw. Chodziło więc po tym pastwisku bydło sudołowskie, ale prawie nic tam nie miało do jedzenia, gdyż teren był suchy i pagórkowaty, a trawa na nim prawie nie rosła; zresztą na pagórkach rosły krzaki jałowcu, a gdzieniegdzie krzaczki sośniny. Oczywiście był tam kiedyś sosnowy las, ale dawno został wyrąbany. Ale pomimo tych usterek na tym pastwisku miały krowy zdrowy spacer, a gdy w popołudnie i wieczorem do domu wróciły, trzeba im było dobrze dawać jeść, bo były bardzo wygłodniałe. Przez wschodnia część pastwiska prowadziła podłużna dolinka, zwana „odołek”. Tam ziemia była dobra, gdyż po deszczu woda opłukiwała z sąsiednich pagórków powierzchnie gleby i krowi nawóz do tego „odołka”. Na tym więc odołku był trawnik mocno zadarniony dobrą trawą łąkową. Ale jednak z tego „odołka” wieś nie miała żadnego pożytku, gdyż chodziło po tym „odołnym” tak dużo gęsi, że prawie cały „odołek”, był pokryty gęsim pomiotem. To też całe to wspólne pastwisko było po prostu pustkowiem szpecącym krajobraz.

Dobrze się stało, że właściciel kolonii Michałkiewicz rozpoczął agitacje, by tym pastwiskiem się podzielić. Po dwóch lub więcej agitacjach doszło wreszcie do podziału. Na każdą kolonie przypadło 5 morgów tego pastwiska. Gdy chłopi swoje parcele zaorali i zasiali, okazało się, że jest to zupełnie ziemia żytnia. Na odołku jest ładna łączka, a na części owego pastwiska położonej na południe od łączki ziemia nawet jest pszenna. Po wykarczowaniu jałowców i uprawianiu pastwiska zmienił się tam pusty odłóg w zupełnie dobre pole na którym faluje pięknie żyto, a miejscami pszenica, a zielenieją owsy, ziemniaki, a na ziemi pszennej nawet czerwona koniczyna. Przez podzielenie się tym pastwiskiem zamożność sudolskich kolonistów wzrosła o zbiory i dwadzieścia sześć morgów niezłego pola.

A.Waleron

Fragment mapy z r. 1890, wyd. K.u.K. 'Lazarus'

Właściciele kolonii mają także i łąki, ale są oddzielone od Sudołu o 6 -7 kilometrów, przy Nidzie, za chorzewskimi lasami państwowymi. Tych łąk dostali posiadacze kolonii po kawałku w przybliżeniu po 2 morgi na kolonie. Są to pastwiska nad południowym brzegiem Nidy. Pas łąk to długie na kilometr kiszki przylegające do rzeka. Przy Nidzie teren jest nieco żyźniejszy i siano lepsze; dalej od Nidy, gdzie woda senna łąki zalewa, ale do rzeki nie spływa (...) zakwaszony, zatorfiały pokryty rzadkimi krzewami brzozy karłowatej i kępami torfowiskowymi. Na czubkach tych kęp rośnie licha trawa, a pomiędzy stoi woda. Kosiarze więc podczas koszenia stąpają tylko po wierzchołkach kęp z trawy koszą tylko na tych wierzchołkach. Gdy przez pomyłkę stąpanie pomiędzy kępy wpada w wodę po kolana.

Łąki te chłopi koszą tylko raz na rok podczas sianokosów letnich; jesienią nie koszą bo się to nie opłaca. Skoszoną trawę suszą i tamże na łąkach na brzozowej podściółce układają w stogi, które zwożą dopiero zimą po lodzie, gdyż w lecie nie ma mowy, aby ktoś mógł na takie zabagnione trzęsawiska wozem wjechać, gdyż koni tak by się na tym terenie zapadł, że trzeba by go na drągach wynosić. Na tym terenie są łąki jeszcze kilku innych wsi; razem stanowi to ładne kilkadziesiąt morgów, więcej niż pięćset. W dodatku teren ten jest ze wszystkich stron otoczony lasami.

Gdy te wszystkie łąki zostaną skoszone i siano zestożone, to ilość tych stogów też sięga liczby kilkuset. W jesień, więc i w zimie łąki te wyglądają jakby pińszczyzna i nadają się dla malarzy, którzy lubią malować mokradła i odludne miejscowości. Krótko: jest to pińszczyzna powiatu jędrzejowskiego. A najgorsze w tym zespole są łąki sudolskie, należałoby je zmeliorować, ale jest to sprawa trudna, gdyż musi się to robić razem z innymi wsiami, a tym innym wsiom nie pilno, gdzie łąki są lepsze. Jak z powyższego widać sudolscy dziadówkarze ani pastwiska, ani łąk przy uwłaszczeniu nie otrzymali.

Oczywiście owi właściciele pierwotni owych kolonii (całych) byli to chłopi zamożni. Za mojej wczesnej młodości już tylko dwóch takich gospodarowało całych koloniach. Byli to Michałkiewicz i Kacper Jaszczuk. Oprócz nich żyło jeszcze dwóch takich pierwotnych właścicieli: stary Nawrot (kolonia № 2) Bernard Chatys, ale już nie gospodarowali, a byli u dzieci na dożywociu. Wszystkie kolonie, oprócz kolonii Michałkiewicza i Kacpra Juszczyka były już podzielone. Stąd wniosek, że liczba bogatych chłopów po uwłaszczeniu szybko malała – przez podziały rodzinne.

Najstarszym człowiekiem we wsi podczas mojej wczesnej młodości był Bernard Chatys. Pamiętał on jeszcze powstanie listopadowe, które nazywał „warszawską rewolucją”. Widocznie za czasów jego młodości tak to powstanie nazywano. Pamiętał on również pochód gen. Paskiewicza na Węgry wr. 1848, bo dużo wojska rosyjskiego po wsiach stało na kwaterze. Przypomniał sobie nawet taki szczegół, że piechota carska miała za długie płaszcze. Powstanie styczniowe pamiętał dobrze; mówił o bitwie pod Małogoszczem (20 km od Sudołu), o rozstrzelaniu we Włoszczowie przez dowództwo powstańcze oficera powstańczego Iskry - za haniebne postępowanie z ludnością cywilną i opowiadał mi też o bitwie pod Drochlinem (obok Koniecpola), na który patrzył, gdyż był tam z powstańcami na podwodzie.Bernard Chatys żył za mojej pamięci jeszcze kilka lat; rozmawiałem z nim kilka razy. Lubił rozmawiać. Był to człowiek zdrowy, nigdy nie chorował, ale gdy w później starości zachorował zaraz zmarł.

Starym też był i Kacper Jaszczyk, choć od Chatysa młodszy; przyjaźnił się on z moimi rodzicami, ale o przeszłości mówił mało, chyba tylko wspominał czasami swe przeżycia z czasów przed uwłaszczeniowych z zakresu życia w samym Sudole. Zresztą Jaszczyk i jego żona lubili często moczyć usta w wódce, byli więc trzeźwi gdy pracowali; wolne chwile od pracy oboje lubili spędzać u sąsiadów w gościnie przy kieliszku. A na weselu, gdy Kacper miał nieco w czubie, lubił tańczyć i śpiewać piosenki własnego pomysłu o tym, jak to jego żona dobrze i troskliwie prowadzi gospodarstwo domowe.

Ojciec mój posiadał połowę kolonii № 5, a wiec 15 morgów z prętami; do tego dochodziła też i połowa łąki przypadającej na cała osadę. Pastwiska około morgi; ale łaska ta, jak już wyżej nadmieniono była licha i ojciec przywoził z niej zimą dwa stogi lichego siana. Matka moja była córką Nawrota, posiadacza kolonii № 6. Po śmierci ojca otrzymała piątą część kolonii № 6 czyli około sześciu morgów; były one oddzielone od ziemi mego ojca tylko sześciomorgową parcelą, która przypadła w kolonii № 6 młodszej siostrze matki. Ale dojazd od pola mojego ojca na pola mojej matki był krótki i dobry tuż od domu, który sobie wybudowała młodsza siostra mojej matki, gdy wyszła za mąż. W ten sposób ojciec i matka mieli razem 21 morgów pola ornego i morgę łąki. Był wiec ojciec chłopem średniej zamożności, przy czym połowa tego pola miała glebę żytnią, druga połowa – pszenną.

Rodzice moi byli ludźmi bardzo pracowitymi. Ojciec był wzrostu wysokiego, blondyn, dobrze zbudowany, chudy, twarz pociągła, oczy niebieskie, wąsy popielate, ale nie ryże, włosy tegoż samego koloru; temperament ojca był raczej wolny, ale twardy i nieustępliwy. Nie łatwo było go wyprowadzić z cierpliwości, ale gdy ją stracił, stawał się straszny, gdyż był bardzo silny. Chyba w owe czasy, gdy był młody, był najsilniejszym człowiekiem w Sudole. Mógł był się z nim w sile równać tylko chyba ów wspomniany wyżej dzierżawca hr. Tarło, ale i ten unikał z ojcem starć, co się okazało przy zajęciu krów Tarły na rzecz wierzycielki, którą to czynność komornik sądowy polecił ojcu wykonać jako sołtysowi, a czemu się Tarło fizycznie przeciwstawiał, ale przed ojcem ustąpił. W Sudole więc wszyscy się mojego ojca bali i z nim nie zadzierali.

Matka moja byłą wzrostu średniego, chudawa, żywego temperamentu, ciemna blondynka, oczy niebieskie. Profile twarzy rodzice mieli prawidłowe, regularne, co po nich i ja i mój młodszy brat Franciszek odziedziczyliśmy. Pomiędzy ojcem i matką nigdy żadnych poważnych kłótni, ani bójki nie bywało, co wynikało z tego, że ojciec nie był do tego skłonny, a matka bardzo ustępliwa.

Młodość ojca była bardzo ciężka. Rodzice odumarli mu bardzo wcześnie. Ojciec ojca chorował na artretyzm, chodził o lasce, ciągle chorował i wkrótce zmarł. Wkrótce zmarła też i matka ojca (moja babka); pochodziła ze Skroniowa z rodziny tamtejszych chłopów – Gawronów. Ani swego dziadka ani matki nie widziałem, zmarli bowiem już wtedy, gdy mój ojciec był jeszcze młody; wiadomości o nich otrzymałem od ojca. Znałem tylko za swej młodości Wojciecha Gawrona ze Skroniowa, dla którego matka mojego ojca była ciotką; przyjaźnił się też z moim ojcem.

Po śmierci ojca mego ojca cała kolonie objął pod swój zarząd starszy bart mojego ojca Michał przy którym mój ojciec się wychowywał. Żona mojego stryja Michała miała charakter przykry i gwałtowny, przeto ojciec nieraz opowiadał, iż dużo od niej ucierpiał różnych przykrości. W swojej też młodości ojciec przeszedł tyfus plamisty. Gdy osiągnął rok 21, był wzięty do wojska carskiego, w którym odsłużył lata w artylerii w Radomiu. Z opisów ojca wynikało, że służba w wojsku szła dobrze, zwłaszcza przy ujarzmianiu dzikich koni stepowych, przyzywanych z Rosji do Radomskiej brygady artylerii. To też z tego tytułu był w wojsku ceniony. Ale i nauka artyleryjska szła mu też dobrze, bo później był wyznaczony nawet do nauczania rekrutów. Podoficerem jednak nie został, był analfabetą.

Będąc w wojsku, odbył kilka podróży służbowych do ówczesnych, rosyjskich fortec: do Dęblina do Brześcia nad Bugiem i do Warszawy. A że rozmowy i wszelkie nauczanie służby wojskowej odbywało się tylko po rosyjsku nauczył się wiec ojciec tym jeżykiem mówić, później mocno ułatwiało porozumienie się z władzami carskimi jak również i z carskimi urzędnikami. Ojciec służył w wojsku akurat podczas ostatniej wojny rosyjsko tureckiej (za panowania Aleksandra II. Była taka chwila, że Radomska brygada artylerii byłą przygotowana do wyjazdu na wojnę, ale zawieszenie broni w San Stefano pozostawiło ją na miejscu. W ten sposób uniknął wojny.

Więcej szczegółów nieraz mi ojciec opowiadał o obyczajach współczesnych Rosjan, przybywających do Radomia na służbę wojskową. Największą jednak ich ułomnością było pijaństwo i to pijaństwo do zupełnej utraty przytomności. Jeśli ówczesny Rosjanin – żołnierz w Boże Narodzenie lub Wielkanoc nie upił się „w drobiazgi”, tj. do zupełnej utraty przytomności to uważał, że święta były zmarnowane.

Jeszcze jeden szczegół opowiadał mi ojciec w późniejszych latach, gdym był dorosłym. Szczegół ten był bardzo charakterystyczny, gdyż oznaczał u żołnierzy prawosławnych niezrozumienie lub lekceważenie przepisów religijnych cerkwi prawosławnej. Przytaczam go. Przed Wielkanocą wedle obrządku prawosławnego żołnierze rosyjscy pewnego dnia byli prowadzeni do cerkwi do spowiedzi i do komunii. Ponieważ było ich dużo i ci, którzy się wyspowiadali wcześniej, musieli czekać z przystąpienie do komunii aż do tej chwili, gdy się wyspowiadają wszyscy, to ci czekający, by im się czas nie dłużył, często udawali się w czasie wyczekiwania do domów rozpusty, zabawiwszy się tam z prostytutkami, bezpośrednio po takiej rozpuście szli do po południu do 8 komunii.

Oczywiście ojciec opowiadał mi to z obrzydzeniem. I wielkim zgorszeniem z powodu takiej, jawnej profanacji przepisów religijnych w tym wypadku już nie tylko prawosławnych, ale o w ogóle ogólno-chrześcijańskich. Ojciec mój był człowiekiem religijnym, co zupełnie przeszkadzało mu później patrzeć na postępowanie duchowieństwa z krytycyzmem, gdy postępowanie to było nie na niewłaściwym poziomie.

Pomimo tych ułomności Rosjanie – żołnierze carskich czasów, podług relacji ojca, odnosili się do Polaków – żołnierzy często z widocznym lekceważeniem, naśmiewali się z Polaków, a czasem z nich drwili, a o Polsce nieraz wyrażali się nawet w sposób ubliżający. Widocznie tak byli wychowani przez carskich oficerów i sławnych popów.

Po powrocie z wojska ojciec ożenił się z Marią Nawrotówną, córką właściciela kolonii № 6, otrzymał od swego starszego Michała wschodnia połowę kolonii między starymi budynkami, gdyż starszy brat na jej zachodniej połowie już swoje budynki pobudował. Matka moja zaraz też otrzymała w spadku działkę № 6 działkę sześciomorgową; zaczęli więc oboje rodzice gospodarować własnoręcznie od jesieni 1881r. na gospodarstwie 21 morgowym. Jak doszli do inwentarza żywego - nie wiem, gdyż tego nie mówili. W rok potem 16-10-1882 urodziłem się jako dziecko pierworodne. W trzy miesiące potem matka moja zachorowała na tyfus plamisty. Nim się zorientowano, co to za choroba, karmiła mnie w tym czasie swoja piersią. Gdy ustalono, że to tyfus, odłączono mnie od matki i żywiono mlekiem krowim. Podobno opiekowała się mną matka Michała Nowaka, posiadacza „dziadówki” № 3, która pochodziła ze Skroniowa i była ciotką mojego ojca a przebywała w Sudole u swego syna. To, że matka karmiła mnie piersią w czasie tyfusu, nie przeszło mi bezkarnie, bo jak mi opowiadał ojciec, wkrótce zjawiło się na moim małym ciele kilka wielkich wrzodów. Ojciec zeskrobywał z łopaty, która chleb do pieca wsadzano suchą mąkę, robił z niej proszek i tym mi wrzody posypywał więc zgorzały. Podobno byłem dzieckiem bardzo zdrowym, więc wrzody przemogłem i dobrze się chowałem, podobno zupełnie bez płaczu i krzyku.

Matka jednak tyfus przezwyciężyła i dalsze wychowanie było już w jej rękach. Opowiadała mi później, że z moim wychowaniem miała bardzo mało kłopotu. Gdym już sam siedział pozostawiała mnie w kołysce w pozycji siedzącej w domu, zostawiwszy mi kilka zabawek, zamykała dom i szła do roboty na podwórko koło domu, a ja się spokojnie i bez płaczu sam się bawiłem, czasem tylko spoglądając w okno. W lecie podczas robót polnych, nie było ze mną żadnego kłopotu. Matka zabierała mnie w pole, robiła z płachty namiot, gdy było gorąco sadzała mnie tam, położywszy przy mnie kilka kwiatów lub innych zabawek, którymi się bawiłem całymi godzinami pełzając lub łażąc w pobliżu namiotu.